wtorek, 27 sierpnia 2013

Zmęczony kogut.


Idę do urzędu. Pani przy stanowisku miła, zainteresowana Gabrysią i Anastazją. Zagaduje, pozwala powybierać im długopisy z całej kubkowej kolekcji ( Nastce najbardziej przypada do gustu ten z reklamą Wyborowej ). Załatwiam i odpowiadam na rzucane kątem pytania: że jaka różnica wieku, że dwie dziewczynki ( czy aby na pewno ). Pod koniec Pani wysuwa wniosek: musi być ciężko kobiecie z dwójką małych dzieci.

„Tak jak widać” - odpowiadam.

Jesteśmy w sklepie. Stoimy w kolejce do wagi. Gabrysia zamierza zważyć i wycenić wybrane owoce. Nastka rozgląda się z pozycji „w spacerówce”. Kobieta przed nami odwraca się, dokładnie mierzy. Jej wzrok zatrzymuje się na mnie. Słyszę pełne ubolewania: „Pani to się umorduje z tymi dziećmi”.

„Ma Pani rację.” – mówię – „Jestem nieziemsko umordowana”.

Wieczorem pytam męża, czy wyglądam aż tak źle. No ja wiem, że jestem większa ( dowiedziałam się o tym wczoraj ). Jednak skoro tyję, znaczy, że mam czas jeść. Jeśli mam czas na jedzenie, znaczy, że dzieci mnie aż tak nie absorbują.

Na razie rozważam opcję zrobienia sobie jakiegoś fantazyjnego tatuażu na twarzy: umordowanego strusia na czole albo koguta na policzku. Myślę, że rozwiązałby problem.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Suknia ślubna.


Pomyślałam sobie, że na chrzest Nastusi założę swoją suknię ( raczej sukienkę ) ślubną. Ostatnio miałam ją na sobie prawie dwa lata temu, więc myślę, że nikt jej nie skojarzy… :P

Moja suknia znajduje się w „depozycie” u krawcowej. Po ślubie oddałam ją jej do gratisowego czyszczenia i do tej pory się odświeża. Nie była mi potrzebna, więc nie pospieszałam. Czasami tylko zaglądał tam mąż i przypominał się ( mnie ) – czasami czytaj w ciągu dwóch lat trzy razy. Trzeci to była już poważna deklaracja odbioru i chęć wcześniejszego skrócenia ( które także będzie gratis! ).

Dzisiaj udałam się do krawcowej osobiście w celu dokonania oficjalnego przymierzenia. Waga łazienkowa wskazywała ( jeszcze rano ) tę samą wartość, co w okolicach daty naszego ślubu, więc szczególnie się nie stresowałam. Cóż – to w sumie była ta sama waga, która podczas ciąży z Nastusią próbowała mi wmówić, że w ciągu dwóch tygodni przybrałam 10 kg, a okazało się, że było to tylko 600 gramów.

W związku z tym: niewiele brakuje ( ale dopiąć się nie mogę ) – urósł mi biust i jak twierdzi krawcowa – pośladki również. Może i bym się dopięła, ale raczej się wtedy nie schylę. Gdyby nie to, że mam dwójkę dzieci, pewnie bym i dała radę tak przetrwać imprezę ( … ).

Umówiłam się na kolejną przymiarkę około piętnastego września. Wtedy zdecydujemy, co dalej i czy w ogóle coś z tego będzie. Nie mam za dużo czasu. Zamierzam się jednak postarać – zaczęłam od napinania pośladków w każdej możliwej chwili. Nad biustem pracuję na razie siłą woli.

środa, 21 sierpnia 2013

Jak się żyje bez telewizora?


Tak, mamy pralkę, mamy lodówkę, mamy laptop i ba, nawet dostęp do internetu.

Kiedy rozstawaliśmy się ( bez żalu ) z telewizorem, nie sądziłam, że fakt ten stanie się taką sensacją wśród dużej części znajomych i rodziny. Zanim pozbyliśmy się odbiornika z mieszkania, a już planowaliśmy to zrobić, usłyszeliśmy: „no dobrze, rezygnujecie z telewizji kablowej, ale telewizor zostawicie?” – „on nie będzie odbierał żadnych kanałów, więc nie będzie nam potrzebny” – „no, ale tak chociaż dla ozdoby, bo jak to będzie wyglądało?”.

Jesteśmy w tej chwili postrzegani przez wielu ludzi jako dziwacy, ekscentrycy, dla niektórych przypadków niemalże kosmici. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Myślałam, że właśnie obecnie posiadanie telewizora, a bardziej tworzenie z niego centrum domowego ogniska, a może niego samego, które płonie niemal 24 h na dobę i towarzyszy wszystkim wydarzeniom, uroczystościom, spotkaniom, czynnościom staje się powoli passe. Okazuje się jednak, że to my jesteśmy teraz z minionej epoki ( a nawet ich kilka wstecz ).

Często, gdy odwiedzają nas znajomi, bardzo szybko orientują się, że w mieszkaniu czegoś brakuje. Ostatnio padło standardowe pytanie: „Gdzie macie telewizor?” – „Nie mamy” – „Nie macie? To co wy robicie wieczorami?”

Coś dużo ciekawszego od oglądania czegokolwiek na szklanym ekranie ;).

niedziela, 18 sierpnia 2013

Kurzenie domowe, czyli dziobanie w kuchni w fartuszku w różowe kwiatki.

Zaczęło się od ciasteczek owsianych. Tym razem zgodnie z przepisem ( prawie - nie mogłam się powstrzymać i dorzuciłam trochę od siebie; tym samym zamiast dwóch blach, miałam trzy ).





Pomyślałam, że skoro nawet wyszły, to pójdę na całość.






Upiekłam dwa chlebki. Może nie wyrosły tak jak powinny ( ... ).

Nie zraziłam się jednak i na obiad przygotowałam  zapiekankę z kaszy gryczanej.






Jednak to nie ja jestem bohaterką tego dnia. Moje amatorskie pieczenie najprawdopodobniej zakończyłoby się klęską, gdyby nie ta oto:


 




waga kuchenna.

Kupiona na przecenie.

Fartuszek dostałam od Teściowej ;).







czwartek, 15 sierpnia 2013

Akt wandalizmu na placu zabaw.


Oto, co zastaliśmy dzisiaj rano na jednym ze stargardzkich placów zabaw:
 

Z daleka wyglądało to na początek remontu, ale chyba nim nie jest.


 

 Cała gumowa nawierzchnia została zniszczona.





 

Właściwie trudno skomentować ten widok.

Smutne.

 

 


 

 


 

wtorek, 13 sierpnia 2013

Przesunięcie.


Od jakiegoś czasu stopniowo walczyłam z późną porą zasypiania Gabrysi. Różnie z tym bywało, nie chciałam robić żadnej rewolucji, nie spieszyłam się. Mąż podchodził do sprawy sceptycznie, bo wydawało się, że jednak 22 – 22.30 to po prostu jej pora. Nawet wcześniejsze wstawanie ( o wypośrodkowanej 7 rano ) nie zawsze gwarantowało, że cisza w domu zapadnie przed tą regulaminowo nocną. Nie zniechęcałam się i oto ( choć nie powinnam zapeszać ) mam chyba pierwsze efekty. Dziewczyny ( i to obie ) przez dwa dni zasypiały o 21 ( jak w zegarku ), a dzisiaj już o 20.30 w mieszkaniu  słychać jedynie dźwięk moich palców uderzających o klawiaturę i miarowe oddechy śpiącej trójki ( Dawid dołączył do córek ).

Zastanawiam się teraz, co zrobić z nocnymi pobudkami Nastusi. Nie mam pomysłu.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Spacerem ( spóźnione )


Tym razem towarzyszyła nam Prababcia Dziewczyn. Wybrałyśmy się na plac zabaw, a że była dziewiąta rano, okazało się, że jest on tylko i wyłącznie do naszej dyspozycji.



 
 
 

 
 
 

czwartek, 8 sierpnia 2013

Gabrysia ma 2 lata.

Tort zrobiony przez Prababcię Gabrysi.




Gabrysia w sobotę obchodziła swoje drugie urodziny. Już około dwa tygodnie przed tą datą wiele zaczęło się zmieniać i teraz nie mam już do czynienia z Maleństwem, ale Małą Dziewczynką, która wyraźnie zaznacza swoją indywidualność i wyraża własne zdanie.

Przede wszystkim mówi „nie”. „Tak” również potrafi, ale używa rzadziej, jeżeli nie sporadycznie.

- Gabrysiu, umyjesz zęby?

- Nie.

- Gabrysiu, napijesz się wody?

- Nie.

- Gabrysiu, pójdziesz spać?

- Nie.

- Nie.

- Nie!

Nawet jeśli nie stosuję form pytających, reakcja jest taka sama. O ile wcześniej po prostu płakała, ja jej powoli coś tłumaczyłam, przeczekiwałam i pomagało ( prędzej czy później ). Tak teraz mam mały problem, bo ani tłumaczenia, ani stanowczy ton, ani prośby nie przynoszą żadnych efektów. Nie bo nie i już!

W panice wynikającej z niemocy i poczucia utraty kontroli chciałam się rzucić do lektury  poradników, ale odpuściłam. Postanowiłam działać instynktownie. To nie jest coś złego, to normalny etap w rozwoju każdego człowieka, więc muszę to uszanować. Przejdziemy to po naszemu.

Jak sobie więc radzimy? A bardzo różnie. Próbuje różnych sposobów, nie zawsze pomagają. Wygląda to czasami jak starcie dwóch charakterów. Przyznam, że choć się staram, nie zawsze daję radę i bardzo ciężko jest mi w niektórych sytuacjach zachować spokój. Niekiedy czuję taką bezsilność wobec jej uporu, że mam ochotę się popłakać i poprosić, by zlitowała się nade mną.

A przede mną jeszcze ten właściwy okres dojrzewania, więc trzeba się zbroić w pokłady cierpliwości, zrozumienia, spokoju i opanowania J. Choć na razie wystarczy mi ich może jeszcze na jakiś tydzień, może góra dwa ( … ).

Skończyło się przesłodzone macierzyństwo – zaczynają się prawdziwe wyzwania.


poniedziałek, 5 sierpnia 2013

The Tall Ships Races

W niedzielę wstaliśmy o szóstej rano, a o siódmej wyjechaliśmy w kierunku Szczecina.





 
 
 









 
 
 

 
 
 





 
 
 












sobota, 3 sierpnia 2013

Świnoujściem ( ... )

Dzisiaj wybraliśmy się nad morze. Tym razem do Świnoujścia.






 
 
 

 
 
 

 
 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
Gabrysia dzisiaj świętowała swoje drugie urodziny.
 
 
 

wtorek, 30 lipca 2013

W kolejce do lekarza.


Zrobiłam to po raz pierwszy. Nigdy nie prosiłam w kolejce do lekarza o przepuszczenie mnie, bo jestem z dwójką dzieci. Zawsze liczę się z tym, że przede mną może być trochę ludzi i staram się tak zorganizować, by ten czas oczekiwania jak najbardziej dziewczynom urozmaicić. Oczywiście zdarzało się, że gdy tylko pojawiłam się w przychodzi, zostawałam wpuszczana poza kolejką i korzystałam z tego, oczywiście będąc wdzięczną. Nigdy jednak tego nie wymagam.

Dzisiaj także wybrałam się na wizytę – tym razem z Gabrysią ( oczywiście w towarzystwie Nastusi ). Do tego lekarza chodzimy od jakiegoś czasu regularnie, więc wiedziałam mniej więcej, czego mogę się spodziewać. Przed nami były dwie osoby plus trzy po badaniach – razem pięć. Przeczekałyśmy i gdy przyszła nasza kolej, nagle okazało się, że po badaniach są jeszcze 4 osoby i dopiero my. Przyznam, że trochę się zdziwiłam i zirytowałam. Nikt nie potrafił mi tego logicznie wytłumaczyć, a myślę, ze gdybym usłyszała jakeś sensowne wyjaśnienie, zrozumiałabym. Dowiedziałam się tylko, że te osoby siedzą od samego rana. Nie mogłam tego zanegować, bo zakodowałam w pamięci tylko tych, którzy zostali mi wskazani na samym początku. Najwidoczniej zostałam wprowadzona w błąd albo te badania trwają bardzo długo.

Może i nie zrobiłabym tego ( choć pewna nie jestem ), gdyby nie jakieś dziwne przeczucie ( pewności nie miałam ), że jedna z tych czterech czekających osób przyszła po mnie i wskazano jej nawet mnie jako ostatnią z kolejki – ale że byłam wtedy zajęta wyciąganiem Nastki z nosidełka, nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. Właśnie to wrażenie popchnęło mnie do podjęcia działań, które miały na celu wpłynięcie na „nową kolejkę”. Do tej pory przebywałam trochę dalej – żeby swobodnie zajmować się dziewczynami. Wiedziałam, że Nastka jest już zmęczona i drażliwa, więc o płacz nie będzie trudno. Ludzie bardzo źle znoszą płaczące dzieci. Wsadziłam Małą do spacerówki i podeszłam bliżej. Za chwilę na korytarzu rozległ się TEN DŹWIĘK. Po kilkunastu sekundach zadzwoniłam jeszcze do Męża, by opowiedzieć mu o naszej trudnej sytuacji i wyrazić zwątpienie, czy w ogóle do lekarza się dostaniemy, bo dziewczyny chyba długo nie wytrzymają. Nie skończyłam nawet rozmowy, gdy otrzymałam niemal chóralną propozycję wejścia jako pierwsza.

Byłyśmy tylko na wizycie kontrolnej i od razu poprosiłam lekarza, by zajęła ona jak najmniej czasu, z racji że zostałam przepuszczona. Wydaje mi się, że nie trwała długo. Gdy wyszłyśmy na korytarzu robiło się nerwowo, bo mężczyzna z dzieckiem, który był po nas również wyrażał swoją dezaprobatę, ale w bardziej bezpośredni i agresywny sposób. Ewakuowałyśmy się więc stamtąd jak najszybciej.  Tym sposobem udało nam się wrócić do domu na drugie śniadanie i drzemkę. Niczego nie musiałam przesuwać.

Chciałabym bardzo podziękować: osobom, które dzisiaj pozwoliły nam wejść poza kolejką, osobom, które któregoś dnia również nas przepuściły, gdy tylko pojawiłyśmy się w przychodzi a przed nami było ze dwadzieścia osób – wystarczyło, że zapytałam, kto ostatni i od razu zaproponowano mi wejście do gabinetu, Pani, która pomogła mi wynieść spacerówkę z autobusu, ludziom, którzy przepuścili mnie w kolejce w markecie, gdy byłam w dziewiątym miesiącu ciąży z Gabrysią, nawet niektórzy grozili, że jeśli komuś to nie odpowiada, wezwą ochronę, a klientowi, który wypakował zakupy na taśmę, pomagali je wkładać z powrotem do koszyka i nie było żadnego „ale” a moje tłumaczenia, że czuję się świetnie i że przecież mogłam iść do kasy z pierwszeństwem albo usiąść na ławeczce, a mąż stałby sam, nic nie dały ( … ).

 Takie sytuacje są naprawdę miłe, a ludzie są po prostu z natury dobrzy.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Zachłyśnięcie.





Kilka dni temu przeżyłam chwile grozy. Gabrysia zachłysnęła się niefortunnie lekarstwem ( w syropie ). Było to na tyle poważne, że nie mogła przez chwilę złapać oddechu, zbladła i posiniały jej usta. Koleżanka, która była akurat u mnie zareagowała natychmiast i zamierzała zadzwonić po karetkę pogotowia. Na szczęście Małej udało się odkaszlnąć i szybko nabrała kolorów.

Gdy dostrzegłam, że Córeczka ma problemy z odkaszlnięciem, jako że wyglądało to na odruch wymiotny, zaniosłam ją do łazienki, tam widząc, że robi się blada, przełożyłam ją przez kolano, tak, by uciskało ono przeponę i poruszałam nią rytmicznie. Nie miałam pojęcia, czy postępuję właściwie. W szalejących myślach zbierałam jakiekolwiek informacje i łapałam każdy pomysł i zastanawiałam się w ułamku sekundy, czy jest dobry. Zamierzałam rozpocząć uderzenia w plecy ( nie mam pojęcia, dlaczego od razu tego nie zrobiłam ), ale nie było to już konieczne.

Po całym zdarzeniu poinformowałam o wszystkim męża, a ten zadzwonił do swojej cioci, która ma wykształcenie medyczne, by dowiedzieć się, jak mamy dalej postępować. Na wszelki wypadek obserwowałam jeszcze uważnie Gabrysię przez jakiś czas, przesunęłam jej z tego powodu nawet porę drzemki. Następnego dnia udaliśmy się do pediatry ( jako że przyjmuje on tylko raz w tygodniu, a lepiej żeby był to właśnie lekarz tej specjalności; o ile z Małą nic złego się nie dzieje i nie kaszle, nie musimy zgłaszać się do przychodni od razu ). Lekarz osłuchał, zrobił wywiad, nie zlecał prześwietlenia. Wizyta u niego była o tyle ważna, że w konsekwencji zachłyśnięcia mogło rozwinąć się tzw. zachłystowe zapalenie płuc. Poza tym, gdyby nie był to płyn, ale na przykład jakiś mały przedmiot, który się wydostał i tak należy zgłosić się do specjalisty, by sprawdzić, czy nie doszło do uszkodzenia żadnych narządów wewnętrznych, czy jakaś część układu oddechowego nie została podrażniona.

Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Od tamtego dnia chyba setki razy obejrzałam wszystkie filmiki, schematy, instrukcje udzielania dzieciom pomocy w takich sytuacjach, jak i innych, zagrażających życiu czy zdrowiu. Zamierzam powracać do tego regularnie, by zawsze wiedzieć, co robić i jak reagować.




niedziela, 28 lipca 2013

Uff, gorąco!

 
Leniwa ta niedziela. Gorąco, duszno, ale i tak chciałabym, żeby trwała, trwała ( … ).






W mieszkaniu prawie 28°C, a na zewnątrz 34° i na szczęście słońce ledwo przebija się zza chmur.

Najlepsza pogoda na spędzenie dnia nad wodą, ale chociaż Nastka dzisiaj od rana nie gorączkuje, zastanawiam się poważnie, czy taki wypad byłby wskazany, po trzech dobach walki jej małego organizmu z podwyższoną temperaturą. Może warto wstrzymać się ten jeden dzień.

W domu ratujemy się klimatyzatorem – który nie daje rady w sumie obniżyć temperatury, ale przyjemnie zmienia powietrze i oddycha się zdecydowanie lepiej.






Dwoma małymi wiatrakami.







Niedzielo trwaj, trwaj mimo wszystko ( … ).

piątek, 26 lipca 2013

Krzesełko do karmienia.




Na wyjazd nie zabierałyśmy ze sobą krzesełka do karmienia ( bagaży było tyle, że prawdopodobnie i tak by się nie zmieściło ), ale okazało się, że na miejscu jest jedno, z którego Nastusia mogła korzystać. Dzięki temu mam w tej chwili jakieś porównanie. Chociaż najprawdopodobniej w najbliższym czasie nie będziemy szukali nowego – po doświadczeniu z tym, które mamy obecnie i tym, z którego korzystała gościnnie Anastazja, mogę pokusić się o dokonanie subiektywnego podsumowania.

Gdy szukaliśmy krzesełka dla Gabrysi ( używa go teraz młodsza siostra – wymieniliśmy jedynie sam „wkład ceratowy” ) ważnym dla nas było: by oparcie siedziska było regulowane i Gabrysia mogła jeść w pozycji półleżącej ( gdy jeszcze nie siedziała dobrze ), by było ono stabilne, miało koła, które w razie potrzeby można zablokować. Przyznam, że najbardziej podobały mi się wtedy krzesełka drewniane, ale właśnie ze względu na kręgosłup córeczki, nie chcieliśmy za wcześnie sadzać jej w takiej pozycji.

Kupiliśmy krzesełko firmy Coletto. Generalnie jesteśmy z niego zadowoleni. Przetrwało wiele i myślę, że będzie mogło jeszcze spokojne posłużyć jakiemuś maluchowi. Jego minusem okazał się profilowany blat stoliczka, na którym nie można położyć talerza, musi być on albo bardzo malutki, albo ustawiony z boku.
 
 




Porównując nasze, do wypożyczonego ( jednego z modeli Baby Ono ): z blatem tego drugiego nie było takiego problemu, krzesełko miało 4 kółka ( nasz tylko dwa z tyłu ) – z Nastusią nie, ale z Gabrysią bardzo często poruszałam się po mieszkaniu i przesuwałam je, a podnoszenie i prowadzenie na tylnych kołach nie było jednak wygodne dla mnie ani tym bardziej komfortowe dla dziecka. Baby Ono i owszem miało regulowane siedzisko, ale całe a nie samo oparcie.

Gdybym teraz miała jeszcze raz kupować krzesełko musiałoby ono mieć:

- regulowane oparcie siedziska ( do pozycji półleżącej );

- 4 koła – koniecznie z blokadą ( chociaż dwa z nich, ale lepiej byłoby gdyby jednak wszystkie );

- płaski blat stolika ( jedynie z zabezpieczeniami na brzegach i ewentualnie miejscem na kubek z piciem );

- odpowiednią przestrzeń między spodem stolika a siedziskiem ( żeby Maluch miał swobodę ruchu ) – spotkaliśmy się bowiem z takim, w którym po włożeniu, dziecko miało prawie zablokowane uda;

- pasy ( oczywiste );

- warto się dowiedzieć, czy można dokupić osobno części – nasz „wkład ceratowy” po Gabrysi był bardzo zniszczony i bez problemu kupiliśmy kolejny.

Nastusia korzysta z krzesełka, ale pewnie niedługo przestanie, bo najlepiej je się jej posiłki, gdy sadzam ją ( i asekuruję ) przy małym stoliku naprzeciwko Gabrysi.

 



czwartek, 25 lipca 2013

38,5°C



Nastusia dzisiaj nad ranem zaczęła gorączkować. Obawiam się, że to może być jej pierwsza „trzydniówka”. Do tej pory nie przeszła żadnej – w przeciwieństwie do starszej siostry, która ma za sobą kilka. Liczyłam się z tym, że może się w końcu pojawić, tym bardziej, że u Małej zaczął się okres ząbkowania.

Dzieciom powinno zbijać się temperaturę dopiero, gdy sięgnie ona 38,5°C. Z Gabrysią chyba tylko jeden albo dwa razy udało mi się dotrwać do tego momentu. Poza nimi zawsze podawałam lek wcześniej, choć starałam się, by było to około 38°C. Gabriela potrafiła już przy o kilka stopni niższej przelewać się przez ręce. Bardzo źle do tej pory znosiła gorączkowanie. Poza tym najczęściej było tak, że najpierw temperatura rosła stopniowo, a w pewnym momencie ( właśnie tak około 37,7-37,8°C zaczynała galopować i obawiałam się, że sobie z nią nie poradzę ). Raz wymknęła nam się spod kontroli i chociaż wiem, że 40° to nie jest dla małego dziecka jakaś straszna temperatura, jednak Gabrysia wyglądała wtedy tak przerażająco, że przez chwilę zaczęłam wątpić i konsultowaliśmy się z lekarzem.

Nastusia lepiej radzi sobie z podwyższoną ciepłotą ciała ( ale to dopiero jej druga w życiu ). Do 37,5°trochę marudziła i nie chciała rozstawać się ze mną ani na sekundę ( musiałam ją ciągle trzymać na rękach ). Przy 38 ° i owszem była rozpalona, ale zachowywała się prawie normalnie. Jednak właśnie gdy zbliżała się do tej temperatury, zaczęłam ją mierzyć regularnie i rosła w coraz mniejszych odstępach czasu, więc gdy termometr wskazał 38,2°, podałam jej lek.

Gorączki dzień pierwszy prawie za nami. Byle do niedzieli J i oby nie przykleiła się po drodze jakaś infekcja.

wtorek, 23 lipca 2013

O wsi.




Te kilka dni spędziłyśmy bardzo przyjemnie. Lubię wieś i marzę o tym, by wyprowadzić się z miasta. Dziewczyny chyba też wolałyby zamienić mieszkanie w bloku i spacery po chodnikach wzdłuż ulicy na jakiś mały wiejski domek i łono natury. Przynajmniej na razie J.

Właściwie zaraz po śniadaniu wychodziłyśmy na zewnątrz. Tam też jadłyśmy pozostałe posiłki. Śpiew ptaków, szum lasu, kury, kaczki, psy i masa owadów – od motyli ( także tych z żółtymi skrzydełkami, a myślałam, że już wyginęły; wieki ich nie widziałam
), po wszelkiego rodzaju muchy, muszki, robaczki ( … ). Trawa, piasek – ten jasny i ten ciemny ( idealny do kurzenia ), cisza ( nie słychać sąsiadów, dzieci biegających pod blokiem, krzyczących matek ). No i  wolność – bo niemal wszędzie Gabrysia mogła chodzić sama, Nastusia też poznawała świat z perspektywy „na trawie”.

Kiedy koleżanka ( ta, u której gościłyśmy ) zapytała mnie pod koniec naszego pobytu, czy wypoczęłam, wahałam się odpowiedzią. Myślałam wtedy, że mimo wszystko ciągle miałam na oku dziewczyny i już po szesnastej nie pojawiał się Dawid i nie mogłam przestawić czujności na niższy stopień ( chociaż w razie potrzeby zawsze mogłam liczyć na pomoc ). Jednak gdy wróciłyśmy do domu dopiero uświadomiłam sobie, że zrelaksowałam się niesamowicie.

Ten wyjazd ( pierwszy z dwójką dzieci i bez męża ) naprawdę wiele mi uświadomił i nauczył. Nabrałam więcej pewności siebie i wiary w swoje umiejętności. Zrozumiałam, że z Gabrysią i Nastusią mogę już bardzo dużo i we trzy potrafimy sobie świetnie poradzić. Zapałałam miłością do wyjazdów – już planuję kolejne, może nie jakieś dalekie wyprawy, ale na pewno równie ekscytujące ( dla nas ), na które jakoś nie zdobywałam się do tej pory. Stałam się odważniejsza i już nie czuję potrzeby asekurowania się ewentualną pomocą męża ( co nie oznacza, że go nie potrzebuję J ).

Bardzo dziękujemy koleżance A., jej Mamie i Malutkiej A. za mile spędzony czas. Pozdrawiam także kolegę M. J.

niedziela, 14 lipca 2013

wyjeżdżamy


Dostałyśmy dzisiaj propozycję wyjazdu na wieś. Właśnie się pakujemy. Najprawdopodobniej wrócimy w piątek. Jestem podekscytowana, bo to nasz pierwszy taki wyjazd i pierwsza ( od kiedy jest też Nastusia ) tak długa rozłąka z Tatą ( Mężem ).

 

spacerem ( wzdłuż Iny )

Wczoraj spacerowaliśmy Aleją Słowiczą: