Pomyślałam sobie, że na chrzest Nastusi
założę swoją suknię ( raczej sukienkę ) ślubną. Ostatnio miałam ją na sobie
prawie dwa lata temu, więc myślę, że nikt jej nie skojarzy… :P
Moja suknia znajduje się w „depozycie” u
krawcowej. Po ślubie oddałam ją jej do gratisowego czyszczenia i do tej pory
się odświeża. Nie była mi potrzebna, więc nie pospieszałam. Czasami tylko
zaglądał tam mąż i przypominał się ( mnie ) – czasami czytaj w ciągu dwóch lat
trzy razy. Trzeci to była już poważna deklaracja odbioru i chęć wcześniejszego
skrócenia ( które także będzie gratis! ).
Dzisiaj udałam się do krawcowej osobiście w
celu dokonania oficjalnego przymierzenia. Waga łazienkowa wskazywała ( jeszcze
rano ) tę samą wartość, co w okolicach daty naszego ślubu, więc szczególnie się
nie stresowałam. Cóż – to w sumie była ta sama waga, która podczas ciąży z
Nastusią próbowała mi wmówić, że w ciągu dwóch tygodni przybrałam 10 kg, a
okazało się, że było to tylko 600 gramów.
W związku z tym: niewiele brakuje ( ale
dopiąć się nie mogę ) – urósł mi biust i jak twierdzi krawcowa – pośladki
również. Może i bym się dopięła, ale raczej się wtedy nie schylę. Gdyby nie to,
że mam dwójkę dzieci, pewnie bym i dała radę tak przetrwać imprezę ( … ).
Umówiłam się na kolejną przymiarkę około
piętnastego września. Wtedy zdecydujemy, co dalej i czy w ogóle coś z tego
będzie. Nie mam za dużo czasu. Zamierzam się jednak postarać – zaczęłam od
napinania pośladków w każdej możliwej chwili. Nad biustem pracuję na razie siłą
woli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz