Kiedy przychodzi ten trudny okres zawsze zasiewam w sobie
ziarno niepewności, czy aby to na pewno kwestia kształtowania charakteru i walki
z własnymi emocjami, czy może jakaś fizyczna dolegliwość, której bezpośrednich
objawów nie widać, poza takim właśnie zachowaniem. Będzie mnie to
prawdopodobnie męczyło dopóki Gabrysia nie zacznie mówić. Kilka razy
przekonałam się, że to jednak „ból egzystencjalny”, gdy Mała płakała straszliwie
w nocy, wyglądała jakby cierpiała niesamowicie. Może brzuszek, może główka,
może ucho… Decydowaliśmy się na panadol (przeciwbólowo) i okazywało się, że
działa on po 10 sekundach po zażyciu. Dwa razy daliśmy się tak nabrać, za
trzecim razem podaliśmy jej placebo. Było równie skuteczne.
Od jakiegoś czasu Gabrysia wchodzila w kolejny okres NIE. Rozkręcała
się powoli aż doszła do apogeum i teraz bije się z całym światem. Przy okazji
Mamie posypał się cały porządek dnia, bo córka nie chce drzemać jak zawsze, nie
chce jeść posiłków o określonych porach, ale wtedy, kiedy ona ma na to ochotę
(najczęściej w jak najmniej odpowiednich dla tego momentach), nie chce wracać
do domu ze spaceru. Przy tym płacze i lamentuje tak donośnie i długo, że ciężko
jest w ogóle skupić myśli, by poszukać jakiegoś rozwiązania.
Jej „nie” nie jest konstruktywne i to stwarza chyba
największy problem, bo w żaden sposób nie można z nią dojść do porozumienia,
skoro sama nie wie, czego tak naprawdę chce. Jest głodna, płacze, próbuje
wspiąć się na krzesełko, sadzam ją, płacze, że siedzi i dostała posiłek,
ściągam ją, jest chwila ciszy i znowu płacz, bo jednak głodna. Mota się biedna
ze swoimi emocjami straszliwie. Podobnie jak ja zaczyna się w nich gubić. Naoglądałam
się, naczytałam i do tej pory jakoś radziłam sobie z takimi sytuacjami. Może to
wynika też trochę ze zmęczenia, ale moja cała wiedza na ten temat i wypracowane
schematy postępowania „w razie” jakby wyparowały.
Współczuję jej tej plątaniny myśli, tego „nie wiem, czego
chcę”, jestem, ale jeszcze nie rozumiem, chciałabym powiedzieć (…). Musi być
jej ciężko tak jak pozostałym domownikom. Coraz częściej liczę do 10 i ćwiczę
spokojny wdech-wydech. Czasami mam ochotę na nią krzyknąć, ale powstrzymuję
się. Wiem, że nie robi mi na złość, że pewnie też nie podoba jej się to, co się
z nią teraz dzieje. Staram się ją wspierać jak tylko mogę i na ile pozwalają mi
moje zapasy spokoju i opanowania.
Jeśli będę miała choć chwilę w ciągu dnia, przejrzę po raz
kolejny literaturę na temat okresu buntu u tak małych dzieci. Bo w głowie mam
coraz więcej znaków zapytania a właściwie już chyba jeden wielki.