wtorek, 30 kwietnia 2013

Buntuję się, więc jestem.


Kiedy przychodzi ten trudny okres zawsze zasiewam w sobie ziarno niepewności, czy aby to na pewno kwestia kształtowania charakteru i walki z własnymi emocjami, czy może jakaś fizyczna dolegliwość, której bezpośrednich objawów nie widać, poza takim właśnie zachowaniem. Będzie mnie to prawdopodobnie męczyło dopóki Gabrysia nie zacznie mówić. Kilka razy przekonałam się, że to jednak „ból egzystencjalny”, gdy Mała płakała straszliwie w nocy, wyglądała jakby cierpiała niesamowicie. Może brzuszek, może główka, może ucho… Decydowaliśmy się na panadol (przeciwbólowo) i okazywało się, że działa on po 10 sekundach po zażyciu. Dwa razy daliśmy się tak nabrać, za trzecim razem podaliśmy jej placebo. Było równie skuteczne.

Od jakiegoś czasu Gabrysia wchodzila w kolejny okres NIE. Rozkręcała się powoli aż doszła do apogeum i teraz bije się z całym światem. Przy okazji Mamie posypał się cały porządek dnia, bo córka nie chce drzemać jak zawsze, nie chce jeść posiłków o określonych porach, ale wtedy, kiedy ona ma na to ochotę (najczęściej w jak najmniej odpowiednich dla tego momentach), nie chce wracać do domu ze spaceru. Przy tym płacze i lamentuje tak donośnie i długo, że ciężko jest w ogóle skupić myśli, by poszukać jakiegoś rozwiązania.

Jej „nie” nie jest konstruktywne i to stwarza chyba największy problem, bo w żaden sposób nie można z nią dojść do porozumienia, skoro sama nie wie, czego tak naprawdę chce. Jest głodna, płacze, próbuje wspiąć się na krzesełko, sadzam ją, płacze, że siedzi i dostała posiłek, ściągam ją, jest chwila ciszy i znowu płacz, bo jednak głodna. Mota się biedna ze swoimi emocjami straszliwie. Podobnie jak ja zaczyna się w nich gubić. Naoglądałam się, naczytałam i do tej pory jakoś radziłam sobie z takimi sytuacjami. Może to wynika też trochę ze zmęczenia, ale moja cała wiedza na ten temat i wypracowane schematy postępowania „w razie” jakby wyparowały.

Współczuję jej tej plątaniny myśli, tego „nie wiem, czego chcę”, jestem, ale jeszcze nie rozumiem, chciałabym powiedzieć (…). Musi być jej ciężko tak jak pozostałym domownikom. Coraz częściej liczę do 10 i ćwiczę spokojny wdech-wydech. Czasami mam ochotę na nią krzyknąć, ale powstrzymuję się. Wiem, że nie robi mi na złość, że pewnie też nie podoba jej się to, co się z nią teraz dzieje. Staram się ją wspierać jak tylko mogę i na ile pozwalają mi moje zapasy spokoju i opanowania.

Jeśli będę miała choć chwilę w ciągu dnia, przejrzę po raz kolejny literaturę na temat okresu buntu u tak małych dzieci. Bo w głowie mam coraz więcej znaków zapytania a właściwie już chyba jeden wielki.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Katar.


Od jakiegoś czasu choroby przechodzą przez nasz dom lawinowo. Najpierw choruje jeden, później dołączają do niego kolejno pozostali członkowie rodziny. Na nic zdają się wszelkie środki ostrożności – szczególne zachowanie higieny, wietrzenie i zmienianie pościeli, stosowanie środków dezynfekujących. Nie ma szans. Teraz zaczyna się podobnie.

Przedwczoraj lekki katar dopadł Gabrysię, ale o dziwo w ciągu doby udało się go ujarzmić (być może powróci ze zdwojoną siłą). Dzień później dolegliwość ta zaczęła męczyć Anastazję – u niej walka z nią jest trudniejsza. My z mężem również zaczynamy mieć pierwsze objawy przeziębienia. Wspólne chorowanie to po prostu katorga. Nikt nie jest wydajny, a każdemu trzeba pomóc, zwłaszcza dzieciom, które są najbardziej bezbronne. W takich momentach przydałaby się jakaś pielęgniarka, pomoc domowa i ktoś, kto by poszedł do pracy za niewyspanego męża. Ale musimy sobie jakoś radzić sami.

Na razie nie ma tragedii – Małą rozłożył katarek, reszta jest w tej chwili pod kontrolą. Zobaczymy, może skończy się na lekkim przeziębieniu (oby!). Przyjmujemy cebion, omegamed (w standardzie), dużo płynów, wodę morską do noska. Próbuję robić Nastusi inhalacje (bo u nas bardzo się sprawdziły i w ten sposób zawsze z Gabrysią się leczyłyśmy), ale ona w przeciwieństwie do starszej siostry, która je wręcz uwielbia, zabiegów tych boi się panicznie, aż trzęsie się ze strachu. Przerwałam więc kurację, ale wiem, że muszę do niej wrócić. W tej chwili oswajamy się ze sprzętem. Wczoraj Gabriela uczyła Małą jak używa się maseczki (…).

W dzień Anastazja jeszcze jakoś sobie radzi, ale w nocy jest jej ciężko. Budzi się często, nie może zasnąć – dzisiaj wstała na dobre przed 4 rano i do 5 raczkowała po naszym łóżku, w swoim łóżeczku nie chciała leżeć. Przedwczoraj taka sytuacja miała miejsce od 4 do 6 rano. Plus przebudzenia na karmienie co 2-3 h, czasami nawet co 1, czemu się nie dziwię, bo ciepłe mleko z pewnością daje trochę ukojenia.

Dzisiaj zaspałam do pisania i porannego czytania. Jest już 8 – obie dziewczyny zaczynają się przebudzać. Muszę jakoś nadgonić te stracone poranne trzy godziny i zregenerować się jakoś po tych nocnych bez snu.

piątek, 26 kwietnia 2013

Uf, piątek.


Dzisiaj dzień sprzątania. Mam masę planów i myślę, że uda mi się większość zrealizować, bo niedługo przyjdzie Mama, a dwie plus dwie to już jest moc. Chcę posprzątać standardowo, tym razem również pod kanapami, wyprać dwa dywaniki, zmienić pościel, umyć okna (raczej przemyć), powycierać kurze z góry szaf i szafek. Prace rozpocznę już za kilka minut, gdy dziewczyny jeszcze śpią. Wierzę, że mi się uda J. Do dzieła!

środa, 24 kwietnia 2013

Nosidełko.


Najprawdopodobniej nie obędzie się bez nosidełka. Wczorajszy spacer to potwierdził. Zmęczona Nastusia, która powinna błyskawicznie zasnąć i tak nie zrezygnowała z możliwości pooglądania świata z perspektywy „na rękach mamy”. Gabrysia zaczyna się buntować i nie chce wchodzić po schodach, domaga się wnoszenia (dotyczy to jedynie schodów prowadzących do domu, z pozostałymi nie ma najmniejszego problemu). Innego rozwiązania nie widzę.

Ciągle szukam, zastanawiam się, co wybrać. Jeszcze raz poczytałam o chustach. Wolałabym ją, ale przy Gabrysi nie ma opcji wiązania w trakcie spaceru. Są również nosidełka ergonomiczne od 7 do 20 kg dla dzieci, które już siedzą (Nastusia jeszcze nie siedzi, raczej „posiaduje sobie”, coraz częściej i dłużej, ale myślę, że siadanie to za duże słowo na razie). Poza tym cena modeli, które by mnie interesowały idą od 400 zł wzwyż. Może nie jest to wiele biorąc pod uwagę rozpiętość kilogramową, będzie ono służyło długo, ale mi najbardziej zależy na „teraz” – podejrzewam, że „później” nie będę go używała.

Przymierzałyśmy nosidła wamara (chyba najbardziej popularne). Są tanie, ale jak dla nas bardzo niewygodne. Nastusia czuła się w nich bardzo niekomfortowo, ja również nie byłam zadowolona. Wpadł nam w ręce Lascal M1. Po kilku modelach wamara, ten wydał się idealny. Naprawdę różnica jest ogromna (także w cenie). Minus to bardzo wysoki „stan” – kiedy ułożyłam Anastazję przodem do świata, zabudowa uniemożliwiała jej właściwie zobaczenie czegokolwiek. Możliwe, że wraz z wiekem widziałaby, więcej, ale już teraz ją to denerwowało.

Na manekinie zauważyłam nosidełko, które na pierwszy rzut wydawało nam się wręcz doskonałe i spełniało wszystkie nasze oczekiwania, ale nie przymierzyliśmy go (choć teraz myślę, że trzeba to zrobić), bo powaliła nas cena 680 zł. Był to jeden z modeli firmy Baby Bjorn. Na internecie znalazłam inne tego producenta za około 300 zł. Właśnie nad nimi się w tej chwili zastanawiam. Ale jeszcze się porozglądam.

Do końca tygodnia będzie u nas Mama, później musimy same radzić sobie na spacerach.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Wielkie zmiany


Wiele się zmieniło u nas w ostatnim czasie. Pojawiły się nowe wyzwania, zostały zdobyte nowe umiejętności. Nie nudzimy się.

Anastazja od jakiegoś czasu wspina się już po wszystkim, po czym się da wspiąć i przyjmuje pozycję pionową (a jak się przy tym cieszy). Nie mogłam jej zostawić na sekundę samą, bo nie zawsze jest w stanie utrzymać równowagę. Drewniane łóżeczko także nie jest bezpieczne dla tego etapu rozwoju dziecka, więc postanowiłam wykorzystać jego turystyczną odmianę, w której sypiała Gabrysia. Teraz służy on jako kojec i w momencie, gdy muszę zostawić na chwilę Nastusię samą, wkładam ją po prostu do niego i nie obawiam się, że zrobi sobie krzywdę. Nie zdecydowaliśmy się na oryginalny kojec, ponieważ brakuje nam już powoli miejsca w mieszkaniu i kombinujemy, by dobrze zagospodarować każdy kąt. W pierwotnych planach łóżeczko Gabrysi miało wracać do jej pokoiku na noc, ale postanowiłam sprawdzić, czy ta miałaby już może ochotę na spanie w „prawdziwym” łóżku. Okazało się, że jak najbardziej i daje jej to dużo satysfakcji. Od kilku dni starsza córeczka jest już „dużą dziewczynką” i widać, że ten status bardzo jej odpowiada.

Kolejna rewolucja dotyczy spacerów. Tak się cieszyłam, że zrobiło się cieplej i będę mogła wychodzić na nie dwa razy dziennie. Niestety wszystko się trochę skomplikowało. Teraz jest w Polsce Mama i bardzo nam pomaga – między innymi chodzi z nami na spacery , więc mamy chwilę, by zastanowić się nad tym, jak rozwiązać zaistniały problem.

Nastusia pewnego dnia najzwyczajniej w świecie przekręciła się w gondoli i próbowała z niej wyjść (jej siostra tego nie robiła). Musiałam zmienić ją na spacerówkę, która ma pasy, bo poprzedni wózek przestał być bezpieczny. Wolałabym korzystać z gondoli dłużej, ale niestety nie mogłam. W nowym pojeździe Anastazji nie korzystam jeszcze z ustawienia „prostego” siedzenia (choć córeczka już siada, ale jeszcze nie na tyle, by dłużej trzymać ją w tej pozycji), więc nie jest ona ukontentowana ograniczonym widokiem i domaga się noszenia na rękach. W tym momencie zaczynają się schody. Nastusia na rękach, Gabrysia na szelkach, a wózek?

Zastanawiam się, co zrobić. Mama niedługo wyjeżdża. W żadnym wypadku nie chcę rezygnować z wyjść. Myślałam o nosidełku (z chustą najprawdopodobniej nie poradzę sobie, bo jednak trzeba poświęcić trochę czasu i uwagi, by ją zawiązać, a Gabrysia nie będzie miała tyle cierpliwości, by czekać). Wczoraj odwiedziliśmy kilka sklepów i poprzymierzaliśmy  je, ale Nastusia nie czuła się w nich dobrze, były bardzo zabudowane i wykonane z grubych materiałów (co jest oczywiste, bo przecież mają być bezpieczne). Chyba z niego jednak zrezygnujemy.

I szukamy kolejnych rozwiązań. Pewnie najlepsze znajdzie się samo, gdy już po prostu będę musiała wyjść na spacer sama z dziewczynami.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

spacerem

W niedzielę zaraz po pierwszym śniadaniu wybraliśmy się na plac zabaw. Okazało się, że o tak wczesnej porze świeci on jeszcze pustkami, ale i tak bawiliśmy się świetnie.








piątek, 19 kwietnia 2013

"Uspokoisz się?!"


Wczoraj całą rodzinką wybraliśmy się na zakupy. Nie jestem zwolenniczką „spacerów z dziećmi po sklepach”, ale czasami jest to w naszym przypadku konieczne. Staramy się, by miało to miejsce jak najrzadziej. Rozplanowaliśmy wszystko wcześniej, jak zawsze zrobiliśmy listę zakupów, więc udało nam się wyrobić w dwóch godzinach (ale i tak wróciliśmy bardzo zmęczeni). Kiedy Dawid robił z Gabrysią zakupy spożywcze, ja wybrałam się z Nastusią po buty wiosenne (dla mnie). Po dwóch ciążach muszę na nowo kompletować obuwie, bo moja stopa urosła z rozmiaru 36 na 38 (o reszcie ciała nawet nie wspomnę).

Chodziłam z Nastusią między regałami jedną ręką prowadząc spacerówkę (nasza córeczka od kilku dni z niej korzysta, bo z gondoli próbuje już wychodzić), na drugiej trzymając córkę. Główną alejką szedł „tata” z płaczącą dziewczynką i akurat na naszej wysokości za ten szloch wymierzył jej kilka mocnych klapsów (echo uderzeń rozniosło się po całym sklepie) i wrzasnął „Uspokoisz się?!”. W pierwszym odruchu miałam zamiar podejść do tego mężczyzny i zwrócić mu uwagę lub po prostu przyłożyć mu parę razy w dupę i zapytać jak się czuje w tej chwili, bo tak właśnie czuje się jego dziecko. Szybko uświadomiłam sobie, że jestem z Anastazją, a człowiek, który potrafi podnieść rękę na bezbronne wobec niego dziecko jest tak naprawdę zdolny do wszystkiego, więc nie mogę ryzykować.

Mimo wszystko nie mogłam przestać o tym myśleć i do tej pory mam przed oczami ten straszny obrazek. Rozmawiałam na ten temat z mężem i zapytałam go, czy uważa, że powinnam zareagować. Uznał, że to nie jest moja sprawa, jak ten człowiek wychowuje swoje dziecko. Ale przecież bicie to nie jest wychowywanie! (już minęły czasy tych metod). W tej chwili jest to chyba nawet karalne. Co by dało moje zwrócenie uwagi? Może gdybym zrobiła to w odpowiedni sposób, ten „tatuś” nie dopuszczałby się czegoś takiego chociaż w miejscach publicznych (bo nie wierzę, że w ogóle przestałby to robić). Zmusiłoby go  to może do jakiejś refleksji.

Nikt nie reaguje, bo właśnie jest takie społeczne przeświadczenie, że to jego sprawa, jak wychowuje. Dopóki nie katuje i nie ma śladów na ciele to wszystko jest w porządku. Ale ta dziewczynka nie jest jego własnością, nie jest jego zabawką do bicia. Ma swoje uczucia, swoje racje i swoją osobowość i zbyt mało siły, by się obronić, a dookoła jest tyle dorosłych osób i nikt jej nie pomaga. Nikt nie pomyśli, jakby się czuł, gdyby znalazł się nagle na jej miejscu. Nie jako dziecko, ale jako dorosły. Bo co to za różnica? Dziecko można uderzyć a nas nie?

Bardzo bulwersują mnie takie sytuacje. Pamiętam każdą z nich i ciągle wyrzucam sobie, że mogłam coś zrobić, a nie zrobiłam. Brakuje mi może odwagi, boję się o bezpieczeństwo i komfort psychiczny moich dziewczynek (które są ze mną), bo nie wiadomo jak mogłaby się rozwinąć taka konfrontacja. Nie daje mi to spokoju.

Następnym razem, gdy będę tylko z mężem i będzie on mógł zostać z Gabrysią i Nastusią zrobię coś. Będzie to niepopularne i zapewne nikt  z obserwujących mnie nie poprze, a może wręcz zaatakuje, ale nie będą mnie dręczyły później wyrzuty sumienia, że nie podjęłam żadnych kroków.

Bo uważam, że nie wolno bić dzieci i nie ma na to żadnego usprawiedliwienia!

czwartek, 18 kwietnia 2013

Butelce mówi stanowczo NIE!


Anastazja już w szpitalu (po urodzeniu) sprzeciwiała się dokarmianiu za pomocą strzykawki lub butelki (co było wskazane, bo traciła za dużo na wadze). Po powrocie do domu, pojawiały się momenty, gdy również nie przybierała prawidłowo i lekarz zalecał dołączenie mleka modyfikowanego (chociaż jednej dawki dziennie), ale okazało się, że nie jest to takie proste. Problem rozwiązał się dopiero (na to przynajmniej na razie wygląda), gdy zaczęliśmy rozszerzać Małej dietę.

Po dwóch miesiącach prób poddaliśmy się. Nastusia nie zaakceptuje butelki ani mleka modyfikowanego. Nie pomogły zmiany smoczków, producentów mieszanek, karmienie łyżeczką, z kubeczka i niekapka (z tych dwóch ostatnich i owszem pije, ale jedynie przegotowaną wodę), śpiewanie, skakanie i odprawianie tajemnych rytuałów nad przygotowanym posiłkiem. Nic nie było w stanie jej przekonać. Po prostu nie lubi i już.

Lekarz straszył trochę szpitalem, że niewiele przybiera, chudziutka, drobna, ale wszystkie badania wyszły w normie, dziecko jest aktywne, energiczne i rozwija się prawidłowo, więc powiedział, że nie ma co panikować, tak bywa. Ale tej butelki i tego mleka nie tknie.

Nasza Nastka je już kleiki (na mleku modyfikowanym, ale żeby je tknęła musimy dodawać do nich owoce, by zmienić ich smak), owoce, warzywa, mięsko (…). Na razie wszystko toleruje (choć nie powiem, żeby była łakomczuchem). No i przede wszystkim pierś – zdecydowanie jej ulubiona. Bo żadna butelka świata jej nie może zastąpić, żaden smoczek nie da tyle ciepła, czułości, miłości i poczucia bezpieczeństwa.

Czasami myślę, że nasza córeczka żywi się pozytywnymi emocjami i z nich czerpie tyle siły.

środa, 17 kwietnia 2013

Cieplej - intensywniej


Wydawało mi się, że funkcjonuję na pełnych obrotach, ale gdy tylko zrobiło się cieplej, pojawiło się słońce i organizm zaczął czerpać energię z aury, okazało się, że można jeszcze szybciej i intensywniej. Wręcz chce się! Więcej przebywać z dziećmi na zewnątrz, zrobić więcej prań w ciągu dnia, zajrzeć w zakurzone miejsca w mieszkaniu, które skutecznie kamuflowały cienie zimowych, śniegowych chmur, spotkać z całą rodziną i wszystkimi znajomymi. To wszystko chciałoby się zrobić już, natychmiast, bezwarunkowo jednego dnia, jak najwięcej. Tak właśnie podziałała na mnie zmiana pogody.

Wieczorami zasypiam w pół sekundy, czasami już jedynie w myślach szepnę „kocham cię” do męża i do pierwszego nocnego karmienia regeneruję się, potem od pierwszego do drugiego, od drugiego do trzeciego (…) – niestety Anastazja przestawiła się już dawno na tryb czuwania „by mleko nie zniknęło” i pojedyncze pobudki w ciągu nocy, które się zdarzały, odeszły w niepamięć. Mimo to rano i tak czuję się jakbym spała co najmniej 8 godzin.

Aczkolwiek dla własnego bezpieczeństwa muszę okiełznać to wiosenne szaleństwo i znowu wypracować sobie jakiś system. Co prawda będzie on nadęty, napięty, wypchany, ale myślę, że jeżeli wszystko jakoś się poukłada i zracjonalizuje, będzie dobrze, wszyscy będą usatysfakcjonowani (a najbardziej ja).

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Siostry


Gabrysia od początku była bardzo pozytywnie nastawiona w stosunku do swojej młodszej siostry. Owszem, po jej pojawieniu potrzebowała więcej uwagi, tulenia i całusów, ale nigdy nie dała swoim zachowaniem Nastusi do zrozumienia, że jest na tyle zazdrosna, że czuje do niej jakąkolwiek niechęć.

Teraz Anastazja już raczkuje i nie muszę nosić jej wszędzie tam, gdzie jest jej starsza siostra (wcześniej nie było opcji, żeby poleżała gdzieś sama, jeśli ją tylko słyszała). Podąża za nią uparcie, inicjuje zabawy, zaczepia, obserwuje z bliska. Gabriela najczęściej to toleruje, wchodzi w interakcje, próbuje z Małą rozmawiać. Bywają też takie momenty, że Starsza ma zabawkę i to jej zabawka, robi coś i woli robić to sama (ale to chyba naturalne). Jednak nawet, gdy obecność Nastusi jest w danej chwili jej nie na rękę, nie pokazuje zdenerwowania, ale stanowczo choć delikatnie daje jej  znać (np. odsuwając jej rękę), że nie, tym razem nie.

Coraz częściej pojawiają się sytuacje, które po prostu mnie rozwalają (emocjonalnie). Kiedy jedziemy autem – dziewczyny „siedzą” obok siebie, tzn. jedna w foteliku, druga jeszcze w nosidełku i widzę kątem oka, jak Duża przygląda się Małej z uśmiechem na ustach i jest w tym spojrzeniu tyle życzliwości, sympatii i troski. Kiedy Nastusi podczas drzemki w tym aucie wypada smoczek, a Gabrysia wychyla się, by go jej włożyć z powrotem. Kiedy Gabrysia „czyta” książeczkę i widząc zbliżającą się siostrę, wybiera ze swoich zbiorów coś do czytania również dla niej.

Zawsze marzyłam o dwójce dzieci (teraz już nawet moje pragnienie się trochę rozrosło). Nie chciałam, żeby była między nimi duża różnica wieku. Wiele się nasłuchałam o trudach opieki nad więcej niż jednym potomkiem, o problemach jakie pojawiają się w relacjach między nimi. Na razie jakoś tego nie doświadczam, a rzeczywistość przekracza moje najśmielsze oczekiwania.

piątek, 12 kwietnia 2013

Piątek - podsumowanie


Ten tydzień był wymęczony. Energii brak, słońca brak. Chciałoby się zapytać: „Jak żyć Pani Wiosno, jak żyć?”

Na szczęście już upragniony piątek. Pada deszcz, ale jest prawie 9°C (na plusie!), więc nie narzekam. Znowu nie udało mi się wstać wcześniej, ale za to łudzę się, że będę miała więcej siły na cotygodniowe gruntowniejsze porządki. Trzeba też trochę pokrzątać się w kuchni – w weekend spodziewamy się gości.

I byle do słońca…

czwartek, 11 kwietnia 2013

Charakterna


Autorzy książki „Rozwój psychiczny dziecka do 0 do 10 lat” (Frances L. Ilg, Louise Bates Ames, Sisney M. Baker) twierdzą, że zachowanie dziecka jest sinusoidalne. Są okresy, kiedy Malec  buntuje się, nie potrafi poradzić sobie z własnymi emocjami i czas, kiedy trochę się wycisza. Gabrysia dokładnie tak funkcjonuje.

Około dwa miesiące po narodzinach Nastusi mieliśmy chyba taki pierwszy (z tych poważniejszych i donośniejszych) etap walki o „ja, mi, moje”. Trwało to około 3-4 tygodni. Było ciężko. Wcześniej nie bywało tak ostro, ale dzięki temu zahartowałam się. Teraz w takich sytuacjach reaguję już automatycznie, nawet jeśli płacz (łagodnie ujęte – to jest wrzask) trwa długo, nie zmieniam swojej postawy i konsekwentnie trzymam się ustalonego sposobu działania.

Jakiś tydzień temu Gabriela znowu wypowiedziała wojnę światu. Teraz jest już na tyle komunikatywna, że łatwiej jest znaleźć przyczynę ataku złości. Teoretycznie powinno to wszystko ułatwić, ale niestety nie jest tak do końca, bo nasza córeczka jest bardzo uparta i nie przyjmuje żadnych argumentów na „nie” wobec jej „chcę”. Jej zaciętość czasami nie wręcz zadziwia.

W sobotę udaliśmy się na spacer. Zaraz po wyjściu z klatki podążyła w kierunku parkingu, zatrzymała się dopiero przy naszym aucie i głośno wyraziła chęć przejechania się nim. Odmówiliśmy i nakłoniliśmy ją do dalszego spaceru. Była bardzo niezadowolona i na każdym kroku to demonstrowała. Utrudniała nam wszystko jak tylko mogła. Nie obyło się oczywiście bez kilku teatralnych scen z typu padam na kolana (jeżeli nie ma śniegu, nigdzie się nie spieszymy lub nie jest to niebezpieczne dla niej miejsce, nie podnoszę jej, czekam aż sama wstanie). Gdy byliśmy już pod blokiem (w drodze powrotnej), Gabriela ponownie skierowała się ku parkingowi. Tłumaczenia nic nie dały. Wróciliśmy do mieszkania na syrenie. Foch trwał do końca dnia. Byłam zdumiona, że tak długo. Tym bardziej, że następnego, zaraz po wyjściu na zewnątrz nasz mały uparciuch pobiegł w stronę auta. Już po drodze ustaliliśmy z mężem, że tym razem spełnimy jej „prośbę” (akurat miałam listy do wysłania). Jej mina, gdy oddalała się w aucie była nie do opisania. Przejażdżka nie trwała długo, ale wystarczyła. Gabriela do końca dnia była aniołem.

Dobrze, że chociaż jedna kobieta w tym domu wie, czego chce J.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Niedzielne SŁOŃCE


Za to w niedzielę świeciło słońce. Zrobiło się tak pięknie, że już po pierwszym śniadaniu wyruszyliśmy w świat. Ach, było cudownie (…)


poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Szelki


Dostaliśmy od kuzynki kolorowe szelki dla dziecka.  Nie szelki, które mają podtrzymywać spodnie, ale takie, które mają chronić Malucha przed niebezpiecznymi sytuacjami, jakie mogą pojawić się podczas spaceru. Do tej pory nie używałam ich, bo radziłam sobie z dziewczynami, ale Gabrysia jest już na tyle zwrotna i szybka, że zdecydowałam się je wypróbować, bo coraz trudniej jest mi kontrolować tę ciekawą świata osóbkę. W sobotę wybraliśmy się na przechadzkę we czwórkę – tata prowadził wózek ze śpiącą Nastusią, a ja szłam z Gabrysią i jej „spacerowymi pasami bezpieczeństwa”.

O ile nasza starsza córeczka przez ulicę bezwarunkowo przechodzi trzymając któregoś z rodziców za rękę, tak po chodniku woli iść sama. Irytuje się już nawet, gdy czuje, że jest trzymana na kaptur kurtki. Szelki okazały się dla tego problemu rewelacyjnym rozwiązaniem. Gabrysia chodziła sama (z czego była bardzo zadowolona), ja byłam spokojna, że nie wybiegnie mi nagle na ulicę.

Domyślałam się, że widok dziecka „połączonego” z mamą kolorowymi paskami będzie dla ludzi dość egzotyczny i może śmieszny. Cóż… rzeczywiście obrazek ten mógł się kojarzyć jednoznacznie. Znacznie ważniejsze od opinii innych są dla mnie jednak komfort i bezpieczeństwo mojego dziecka, więc postanowiłam ignorować dziwne spojrzenia. Nie spodziewałam się jednak tego, że ludzie będą na tyle odważni i bezczelni, by rzucać komentarze. Najpierw zaskoczyła nas młoda kasjerka w Rossmanie. Jej uwagi były niestosowne i bardzo niegrzeczne, ale zachowałam spokój i wytłumaczyłam jej wszystko. Po wyrazie twarzy wywnioskowałam, że nic z tego nie rozumie (widocznie nie ma jeszcze dzieci). Odpuściłam – chociaż po emocjach jakie przeżyłam później, wspominając nieszczęsne zakupy, myślałam sobie, że może trzeba było również tę dziewczynę potraktować inaczej.

Wyszłam z reklamówkami i zaczęłam pakować je na dolną siatkę wózka spacerowego. Mijał nas starszy człowiek, który widząc Gabrysię zaczął szczekać i wołać „chodź piesku do nogi”. Zagotowało się we mnie. Wzięłam kilka głębokich oddechów, dokończyłam pakowanie zakupów i zostawiając w tyle Gabrysię z tatą, podążyłam przyspieszonym krokiem za oddalającym się obiektem. Gdy go dogoniłam, wyraziłam (dość głośno) swoją opinię na temat jego zachowania (używałam jedynie cenzuralnych słów J).

Cóż za zaściankowość (…)

Nie zrezygnuję z szelek. Zamierzam z nich korzystać, kiedy tylko będziemy znajdowały się w miejscu, w którym istnieje potencjalne niebezpieczeństwo dla mojej córeczki. Nie zamierzam też już nikogo gonić ani na nikogo podnosić głosu. Wymyśliłam cięta ripostę dla złośliwych odzywek. Coś, co sprawi radość Gabrysi, mi da satysfakcję, a komentatora wprawi w zakłopotanie.

piątek, 5 kwietnia 2013

Deficyt snu.


Ten tydzień należał do trudnych (jest piątek – weekend wycinam całkiem, bo w domu będzie Dawid). Nie wiem, jak jeszcze funkcjonuję – chyba poruszam się napędzana jedynie uczuciem do swoich dzieci. Zmęczenie wynikające z opieki nad nimi jest zupełnie innym od tego, które wynikało z nadgodzin w pracy. Jest takie – szczęśliwe (jakkolwiek głupio to zabrzmi, ale mamy na pewno wiedzą, co mam na myśli).

Nastusia skończyła 6 miesięcy i (wcześniej niż u siostry) najprawdopodobniej niebawem będziemy podziwiali pierwszy ząbek, choć proces jego wykluwania się może trochę potrwać. Dziąsełka są pulchne, Mała marudna i płaczliwa. I tak ją podziwiam, bo pamiętam, jak wychodził mi ząb mądrości. W dzień jeszcze dajemy radę, ale gorzej jest z nocami. Mam wrażenie, że od tygodnia robię sobie tylko przerwy na leżenie i to nie do końca, bo kiedy już zasnę i tak śni mi się, że sprzątam, gotuję, piorę, prasuję – robię to wszystko, czego nie udało mi się dokończyć na jawie.

Jutro sobota. Miałam w planach masę rzeczy do zrobienia, ale zrezygnuję z nich i postaram się zregenerować siły, bo jestem coraz mniej efektywna.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Czy dobrze wychowuję-ą swoje dzieci?


kołysanie, smoczek, tv

Jeżeli postępuję w określony sposób, wprowadzam jakieś zasady i reguluję działania, nie oznacza to, że tak samo postępują inni, a tym bardziej, że ja robię dobrze, a oni źle.

Gabrysia akurat była niemowlęciem, które (o dziwo) nie reagowało na bujanie. Nie robiło ono na niej żadnego wrażenia, więc po jakimś czasie zrezygnowaliśmy z niego i znaleźliśmy alternatywne rozwiązania, by ją uspokoić lub uśpić. Anastazja kołysanie lubiła, ale jakoś szczególnie się od niego nie uzależniła. Skończyła wczoraj sześć miesięcy i już zdecydowanie bardziej woli obserwować i poznawać świat, zasnąć wtulona w mamę lub po prostu u siebie w łóżeczku, niż poruszać się w lewo-prawo.

Gabrysia smoczek odstawiła (z tego co pamiętam), gdy miała właśnie 6-7 miesięcy. Nie było żadnego problemu. Po prostu wyrzuciłam go do kosza. Nastusia używa smoczka częściej – głównie na spacerach. Stosuję go na nich z premedytacją, ze względu na niesprzyjającą aurę. Nie wiem, na ile tak naprawdę to działa, bo jeszcze bez smoczka nie wyszłam (a już dawno powinnam, bo jest kwiecień i temperatura powinna być wyższa!), ale zaszczepiłam w sobie przeświadczenie, że kiedy go ma i zajmuje się ssaniem, spaniem – nie płacze i nie zachłystuje się mroźnym powietrzem (mówią, że to nie jest korzystne i niemowlęta chorują częściej, gdy płaczą donośnie na mrozie – nie weryfikowałam tego, ale mimo wszystko wolę unikać). Z „es” spróbujemy pożegnać się, gdy tylko nadejdzie upragniona wiosna (lub cokolwiek byle było ciepło).

Telewizor był u nas włączany sporadycznie. Chyba raczej dlatego, że nie było na niego czasu, a postanowiliśmy unikać sytuacji, gdy gra, bo coś chcemy zobaczyć, a po programie okazywało się, że tak naprawdę nikt go nie oglądał, bo robiliśmy tysiąc innych rzeczy. Nie miało to w ogóle sensu. Były inne priorytety. Nie jestem przeciwniczką tv. Nie uważam, że dzieci nie powinny z niej w ogóle korzystać. U nas od początku jakoś bardziej sprawdzał się mimo wszystko internet i tak zostało. Myślę, że „szklany ekran” jeszcze wróci do nas za jakiś czas. Kiedy będziemy mogli poświęcić mu go choć trochę.

Znam rodziny, w których panuje zupełnie inny porządek. W jednych Malec był bardzo długo kołysany, w  innych dziecko długo chodziło ze smoczkiem, oglądało masę bajek. Nie ośmielę się twierdzić, że to są błędy. Według mnie nie są nimi. Bo dziecka nie można zamknąć w żadnej regule i dostosować do wytycznych, by stwierdzić – „dobrze je wychowałam/em”. To co dla jednego dziecka będzie rozwijające i stymulujące, dla drugiego takim nie będzie, bo będzie ono potrzebowało czegoś zupełnie innego. Jeżeli niemowlę uwielbia kołysanie, dlaczego go nie kołysać (tym bardziej, że robimy to instynktownie). Jeżeli lubi smoczek i sam chętnie z niego korzysta, to dlaczego mu go ograniczać, widocznie ma silniejszą potrzebę ssania (inną kwestią jest zgryz – ale i tu nawet wśród specjalistów zdania są podzielone, więc wypowiadać się nie zamierzam). Oglądanie bajek nie jest grzechem.

Później pada: „no to przyzwyczaiłeś i masz – ciągle musisz kołysać, nie da sobie wyciągnąć smoczka, nie oderwiesz go od telewizora, bo to jego ulubiony program”. Czy w tym naprawdę jest coś tak złego i niewłaściwego? Czy to źle, że dziecko coś lubi, coś mu sprawia przyjemność? Poza tym kto widział nastolatka, którego rodzice bujają do snu, który chodzi do szkoły z „es” albo płacze, bo nie może obejrzeć bajki? Pewnie psychologowie mają swoje teorie na ten temat i być może zmietliby moje zdanie jednym argumentem. Ja po prostu uważam, że nie powinno się wyrokować i oceniać sposobu wychowywania innych (o ile dziecko nie jest ewidentnie krzywdzone – np. bite), bo sami nie będziemy mieli długo pewności, czy nasze metody są dobre. Każde dziecko jest inne, każdy rodzic jest inny – nie ma niezawodnych recept na zajmowanie się potomstwem.

środa, 3 kwietnia 2013

Czy dobrze wychowuję-ą swoje dzieci?


Czy dobrze się nimi zajmuję-ą?

O wychowaniu i zajmowaniu się dziećmi napisano wiele, mówi się jeszcze więcej i równie dużo praktykuje. Myślę, że nie istnieje żaden jedynie słuszny sposób. Jednak dyskusje będą trwały zawsze. Dobrze, bo nas rozwijają, każą zauważać inne rozwiązania i mimowolnie zmuszają do refleksji. Ja także zastanawiam się często (po przeczytaniu lub usłyszeniu czyjejś opinii), czy aby na pewno postępuję dobrze? Może lepiej byłoby zrobić coś inaczej. Generalnie moja wizja opieki nad dziećmi jest sumą konkluzji i decyzji wynikających z wielu przemyśleń, przyjmowania za i przeciw, wyliczania argumentów. Podejrzewałam, że nie będzie to łatwe (i że nie aż tak). Liczę się z tym, że będę popełniać błędy. To jest nieuniknione. Ważne, by je dostrzegać i wyciągać wnioski wobec dalszych działań.

ona przegrzewa dziecko – jej dziecko marznie

Gdy byłyśmy z Gabrysią w szpitalu (po jej urodzeniu), jako mama-amatorka liczyłam na wsparcie i pomoc pielęgniarek. Oczywiście otrzymałam je. W ogóle bardzo miło wspominam pobyt na oddziale (mimo że  pewnie jak większość nie znoszę szpitali). Problem był tylko w tym, że każda osoba to właściwie inna opinia, inne doświadczenie. Na początku nie potrafiłam sobie z tym poradzić i wpadałam w coraz większą panikę: „dlaczego Pani ją tak lekko ubiera? To noworodek, potrzebuje jak najwięcej ciepła”, z drugiej strony „dlaczego Pani ją tak ciepło ubiera? Nie powinna Pani jej przegrzewać, już adoptowała się do panującej temperatury”, „proszę nie używać kapturków, bo będzie Pani miała problemy z karmieniem”, „jeżeli jest Pani teraz trudno, proszę skorzystać z kapturków” i tak nieustannie. Gdy już naprawdę nie wiedziałam, co mam robić, w drzwiach pojawiła się Przełożona Pielęgniarek (kobieta, którą naprawdę bardzo cenię i podziwiam). Powiedziała mi wtedy coś, co będę pamiętała chyba do końca życia i trzymam się tego, gdy mam ochotę oceniać inne kobiety zajmujące się dziećmi: „To Ty jesteś Mamą i Ty wiesz, co jest najlepsze dla Twojego dziecka. Kochasz je i nie zrobisz mu krzywdy”. Od tamtego momentu było już tylko lepiej. Słuchałam podpowiedzi pielęgniarek (posiadają dużą wiedzę i naprawdę warto z niej skorzystać), ale przede wszystkim kierowałam się swoim instynktem.

Później również bywałam atakowana przez otoczenie troskliwymi opiniami na temat ubioru mojej córeczki, sposobów pielęgnacji, karmienia etc. Nie przejmowałam się jednak tym i sama unikałam wydawania takich osądów (wobec innych matek). Nie twierdzę, że nie należy słuchać innych, wręcz przeciwnie – rad nigdy za wiele. Nawet jeśli z nich nie skorzystamy, mogą się kiedyś przydać albo pomagają nam zbudować sobie pełne zdanie na jakiś temat. Najważniejszym jest by czuć się w pełni Mamą, zaufać swojemu instynktowi i uwierzyć w siebie.
 
 
PS dzisiaj Gabriela kończy dwadzieścia a Anastazja sześć miesięcy :)

wtorek, 2 kwietnia 2013

Zmiana czasu


Siedzę sobie teraz przy porannej kawie, jest 6.40 – ale dla mnie nadal 5.40 i tak będzie jeszcze przez kilka najbliższych dni. Zmiana czasu zdezorientowała mnie okropnie. Nie potrafię się jeszcze w niej ułożyć w żaden sposób. Muszę pamiętać, by odjąć tę godzinę, żeby jakoś prowadzić dzień. Konieczne jest podjęcie pewnego wysiłku, by dostosować się do nowego.

Gabrysia wstaje o ósmej (czyli o dziewiątej nowego czasu). Reszta idzie intuicyjnie. Myli nas tylko niekiedy ten przestawiony zegarek. Najłatwiej byłoby zmienić wszystko ot tak o te 60 minut – wcześniej obudzić córeczkę, wcześniej położyć. Ale dopóki nie chodzi jeszcze do przedszkola, mogę jej zaoferować łagodniejszą formę. W święta nie chcieliśmy tego zaczynać, bo i tak w tej chwili właściwie czas jest dla nas a nie my dla niego (oprócz taty, który musi się podporządkować, bo rano wstaje do pracy). Święta spędzaliśmy według starych zasad zimowych (adekwatnie do pogody) J.

Także dzisiaj odsłaniam rolety 10-15 minut wcześniej (o ile Gabrysia nie wstanie sama). Zacznę standardowe odliczanie: cztery godziny – drugie śniadanie i drzemka, trzy godziny od tych czterech obiad, spacer itd. Kolację przygotuję również około kwadrans wcześniej. Powtórzę to kilka dni i cofniemy się o kolejne minuty, aż osiągniemy cel.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Ideal-Nie


Czasami bywa tak, że mi się najzwyczajniej w świecie nie chce. Czasami bywa tak, że jestem najzwyczajniej w świecie zmęczona. Czasami bywa tak, że robię niewiele, tyle ile jest konieczne (…)

W piątek obudziłam się z tą samą nadzieją, którą trzymałam w sobie od początku marca: „wiosennie, wiosennie”. Gdy wyjrzałam przez okno, coś we mnie pękło, spadło na ziemię i rozleciało się na tysiące kawałków. Za oknem padał śnieg i to nie jakoś niewinnie i nieśmiało. Sypało, że „aby to szlag trafił”. Wiedziałam, że trudno będzie mi znaleźć w sobie tyle entuzjazmu, by efektywnie spędzić ten dzień. Cały przechodziłam w szlafroku, sprzątanie odwlekałam z godziny na godzinę, aż zmobilizowałam się po osiemnastej (do ogarnięcia jedynie), zrezygnowałam ze spaceru z dziewczynami (czas przeznaczony na wyjście przesiedziałyśmy w małym namiocie rozstawionym w pokoju; czytałyśmy, rysowałyśmy, plotkowałyśmy i takie tam). Nawet obiad gotował Tata, który wcześniej wrócił z pracy. W trakcie tego zrzędliwa żona atakowała go pretensjami typu o wszystko i do wszystkich. Ten piątek był wręcz nie do zniesienia.

W sobotę postanowiłam wziąć się w garść. Ze szlafrokiem jednak trudno było mi się rozstać. Gdybym tylko mogła, spędziłabym dobę pod kołdrą z książką i kubkiem gorącej cynamonowej herbaty. Nadal te małe, białe (…) leciały z nieba – jak opętane jakieś. Zebrałam się w sobie i wyszłam z Gabrysią i Nastusią na zewnątrz. Prawie sześć stopni na plusie zapowiadało mimo wszystko przyjemniejsze doznania. Jakże się rozczarowałyśmy. Zimno, wilgotno, ponuro, a świergot ptaków brzmiał jak krzyki rozpaczy. W takich warunkach trudno naładować akumulatory, nie ma z czego czerpać energii. Wróciłyśmy do domu mokre, zmarznięte i niezadowolone (ja i Gabrysia, bo Nastusia była ukontentowana - nie ma to jak drzemka na świeżym powietrzu pod kołderką w przytulnej gondoli).

W niedzielę rano również nie zobaczyłam słońca, termometr wskazywał zaledwie +2°C, ciężkie, szare chmury groziły „zimowymi” opadami. Zmiotłam z podłogi tę moją rozbitą na tysiące kawałków nadzieję i wyrzuciłam do kosza. Już „nie żebym czekała”, kiedyś po prostu będzie cieplej.