Wybrałam się w niedzielę sama na małe zakupy. Na pasażu
jednego z centrów handlowych zauważyłam dziewczynkę, która rozglądając się w
panice, zaczynała płakać. Podeszłam do niej. Miała może 8-9 lat (na tyle
wyglądała). Zgubiła gdzieś rodziców. Z minuty na minutę jej strach rósł, była
wręcz przerażona. Jej wielkie oczy wypełnione były łzami i wyglądały jak dwa
jeziora. Gdy w nie patrzyłam, widziałam swoją Gabrysię. Czasami jej łzy
zatrzymują się tak samo i balansują na granicy – (zaleją policzki, czy nie
zaleją?)
Poszłyśmy do informacji. Tam wywołano jej rodziców. Po chwili
pojawili się. Mama była dobrotliwie uśmiechnięta i od razu przytuliła córeczkę,
zapewniając, że przecież nie zostawiliby jej, że tak dobrze się bawiła, że nie
chcieli jej przerywać i po prostu oddalili się na chwilę, by zajrzeć do sklepu
obok. Natomiast kochanego tatę ewidentnie ta sytuacja zirytowała i zaczął na
Małą krzyczeć. Padło wiele bardzo przykrych słów. Nie wiem, jak zakończył się
jego monolog, bo bardzo szybko się oddalili. Słyszałam tylko jak Żona
(Partnerka) próbowała go uspokoić i stawała w obronie dziecka.
Dlaczego podniósł głos? Nie mam pojęcia. To była ich wina.
Powinien ją jeszcze przeprosić za to, że zostawił ją samą.
W domu opowiedziałam o całej sytuacji mężowi. Zgodnie
stwierdziliśmy, że zrobimy wszystko, by nie powielić nigdy tego zachowania.
Teraz, gdy Gabrysia jest w okresie buntu, zaczynam czasami
rozumieć skąd biorą się takie zachowania dorosłych. Wiem, że ciężko niekiedy
być cierpliwym, spokojnym i wyrozumiałym, że emocje są bardzo silne. Nie jest
to łatwe, ale warto się postarać, warto zrobić wszystko, by na dziecko nie
krzyknąć.
Gabriela miała ostatnio problemy ze spaniem w dzień. Męczyła
się niesamowicie. Wykorzystałam wszelkie sposoby: leżenie z nią w łóżku (o ile
Nastusia akurat spała), głaskanie, czytanie, przetrzymanie, wcześniejsza
pobudka po nocy. W końcu spróbowałam „na upartego”. Przez ponad półtorej
godziny kładłam ją do łóżka, całowałam w policzek i mówiłam, że to pora
drzemki, a ona wstawała i biegła do drugiego pokoju. Nie liczyłam, ile razy ją
kładłam. Ciągle tak samo, w ten sam sposób, bez nerwów, spokojnie. Zasnęła. Nie krzyknęłam, bo gdy tylko miałam na to
ochotę (a po około godzinie już się we mnie powoli zaczynało gotować), najpierw
pomyślałam, co mój podniesiony ton przyniesie. Gabrysia wystraszy się i
zestresuje, z pewnością nie pomoże jej to, mi na sekundę ulży, ale po chwili
pewnie będę miała wyrzuty sumienia. Poza tym to, że nie może zasnąć, to nie
jest działanie skierowane przeciwko mnie, nie robi tego złośliwie, specjalnie,
więc dlaczego mam ją za to ganić?
W ten sposób myślę za każdym razem, gdy czuję, że jest
ciężko. Pomaga, bardzo pomaga.
Być może ktoś stwierdzi, że to bezstresowe wychowanie, które
nic dobrego nie przyniesie. Ja po prostu szanuję swoje dzieci i liczę się z ich
uczuciami. One nie są moją własnością, nie są przedmiotami, psami do
wytresowania. Są ludźmi, których
kocham.