czwartek, 30 maja 2013

Misja na długi weekend: pożegnanie ze smokiem!


Gabrysia nigdy nie była szczególnie przywiązana do smoka. Korzystała z niego w razie potrzeby. Potrzeby tej za wiele nie było, więc pewnego dnia, gdy miała bodajże sześć miesięcy, po prostu wyrzuciliśmy go do kosza i tyle.

Nastusia natomiast celebruje ssanie. Lubi zasypiać z silikonową końcówką w ustach. Podczas aktywności nie korzysta ze smoczka właściwie w ogóle, ale mimo wszystko uznałam, że to najwyższy czas, by się z nim pożegnać. Nie mam pojęcia, jak nam to pójdzie, więc pomyślałam, że długi weekend będzie do tego doskonałą okazją. Dawid będzie w domu i w razie czego wesprze mnie, choć na razie nie jest wcale tak źle.

Akcję rozpoczęłam w środę wieczorem. Udało mi się uśpić Małą bez smoczka i to w sumie bez większego problemu. Dzisiaj wykorzystaliśmy go dwa razy podczas drzemek, ale na krótko i pod pełną kontrolą. Pozostałe były bez wspomagania. Wieczorem było już trudniej, bo Nastusia płakała sześć minut. Zasnęła przy piersi.

Zobaczymy jak będzie wyglądała noc.

Jestem dobrej myśli. Wygląda na to, że smoczek nie jest aż tak ważny (…).

Może w poniedziałek wyrzucę go do śmieci.

środa, 29 maja 2013

Są takie dni.


Najczęściej bywa tak, gdy jestem już bardziej zmęczona i przez to trudniej kontroluje mi się dzień. Sypie się wtedy wszystko po kolei i wydaje się, że nic się nie da z tym zrobić, niczego nie uda się już skleić.

Tak jak dzisiaj. Po kilku cięższych nocach, intensywniejszych dniach, bo i wizyty u lekarzy, natłok spraw bieżących, kilka malutkich zmartwień – stało się. Od rana nie mogłam się zorganizować (z niczym): że za późno wstałyśmy, za długo wygłupiałyśmy się w łóżku, z drzemką były problemy i w sumie po niej obiad to już stało się popołudnie popołudnia, w mieszkaniu jakby tornado przeszło, nie dałam rady ogarnąć, spacer i owszem był, ale krótki i tuż przed samą kolacją, kolacja się przeciągnęła, przyszła burza i opóźniła kąpiel (bo we czwórkę wpatrywaliśmy się w pioruny). Teraz dziewczyny śpią, a ja dopiero usiadłam i jakoś sobie to wszystko powoli układam. Z jednej strony jestem na siebie zła, że tak się to wszystko rozjechało, z drugiej takie dni i chwile też są potrzebne i nic się chyba złego nie stanie, jeśli od czasu do czasu wpadniemy w taki poślizg i zawirujemy.

Zaraz trochę ogarnę, trochę poprasuję, trochę się umyję i trochę poczytam. Jak już taki dzień na pół gwizdka, to co mi tam J. No to może trochę pooglądam jakieś seriale, a że mam mega zaległości, to między kolejnymi ubraniami pocącymi się pod żelazkiem, będę zerkała na co drugi odcinek.

A jutro się zepnę!

wtorek, 28 maja 2013

"Gdzie są moi rodzice?"


Wybrałam się w niedzielę sama na małe zakupy. Na pasażu jednego z centrów handlowych zauważyłam dziewczynkę, która rozglądając się w panice, zaczynała płakać. Podeszłam do niej. Miała może 8-9 lat (na tyle wyglądała). Zgubiła gdzieś rodziców. Z minuty na minutę jej strach rósł, była wręcz przerażona. Jej wielkie oczy wypełnione były łzami i wyglądały jak dwa jeziora. Gdy w nie patrzyłam, widziałam swoją Gabrysię. Czasami jej łzy zatrzymują się tak samo i balansują na granicy – (zaleją policzki, czy nie zaleją?)

Poszłyśmy do informacji. Tam wywołano jej rodziców. Po chwili pojawili się. Mama była dobrotliwie uśmiechnięta i od razu przytuliła córeczkę, zapewniając, że przecież nie zostawiliby jej, że tak dobrze się bawiła, że nie chcieli jej przerywać i po prostu oddalili się na chwilę, by zajrzeć do sklepu obok. Natomiast kochanego tatę ewidentnie ta sytuacja zirytowała i zaczął na Małą krzyczeć. Padło wiele bardzo przykrych słów. Nie wiem, jak zakończył się jego monolog, bo bardzo szybko się oddalili. Słyszałam tylko jak Żona (Partnerka) próbowała go uspokoić i stawała w obronie dziecka.

Dlaczego podniósł głos? Nie mam pojęcia. To była ich wina. Powinien ją jeszcze przeprosić za to, że zostawił ją samą.

W domu opowiedziałam o całej sytuacji mężowi. Zgodnie stwierdziliśmy, że zrobimy wszystko, by nie powielić nigdy tego zachowania.

Teraz, gdy Gabrysia jest w okresie buntu, zaczynam czasami rozumieć skąd biorą się takie zachowania dorosłych. Wiem, że ciężko niekiedy być cierpliwym, spokojnym i wyrozumiałym, że emocje są bardzo silne. Nie jest to łatwe, ale warto się postarać, warto zrobić wszystko, by na dziecko nie krzyknąć.

Gabriela miała ostatnio problemy ze spaniem w dzień. Męczyła się niesamowicie. Wykorzystałam wszelkie sposoby: leżenie z nią w łóżku (o ile Nastusia akurat spała), głaskanie, czytanie, przetrzymanie, wcześniejsza pobudka po nocy. W końcu spróbowałam „na upartego”. Przez ponad półtorej godziny kładłam ją do łóżka, całowałam w policzek i mówiłam, że to pora drzemki, a ona wstawała i biegła do drugiego pokoju. Nie liczyłam, ile razy ją kładłam. Ciągle tak samo, w ten sam sposób, bez nerwów, spokojnie. Zasnęła.  Nie krzyknęłam, bo gdy tylko miałam na to ochotę (a po około godzinie już się we mnie powoli zaczynało gotować), najpierw pomyślałam, co mój podniesiony ton przyniesie. Gabrysia wystraszy się i zestresuje, z pewnością nie pomoże jej to, mi na sekundę ulży, ale po chwili pewnie będę miała wyrzuty sumienia. Poza tym to, że nie może zasnąć, to nie jest działanie skierowane przeciwko mnie, nie robi tego złośliwie, specjalnie, więc dlaczego mam ją za to ganić?

W ten sposób myślę za każdym razem, gdy czuję, że jest ciężko. Pomaga, bardzo pomaga.

Być może ktoś stwierdzi, że to bezstresowe wychowanie, które nic dobrego nie przyniesie. Ja po prostu szanuję swoje dzieci i liczę się z ich uczuciami. One nie są moją własnością, nie są przedmiotami, psami do wytresowania. Są ludźmi, których kocham.

poniedziałek, 27 maja 2013

chustka.blogspot.com


 Wczoraj czytałam do późnej nocy, nie mogłam się oderwać. Wiem, że Główna Bohaterka (Bohaterka) już nie żyje, ale czytam od samego początku. Czytam i jeszcze bardziej kocham życie, dzieci, męża.

Odeszła 29 października 2012 i to przykuło moją uwagę – to dzień, w którym świętowałam rocznicę swoich narodzin. Jakoś nie mogłam nie zajrzeć i teraz nie mogę wyjść, chociaż wiem, że Główna Bohaterka (Bohaterka) już nie żyje.

Czytałam do późnej nocy – jeszcze wiele przede mną. To dopiero początek Umierania. Obudziłam się zmęczona, ale Ożywiona. Wszystko kocham, wszystko mnie cieszy. Nie zapomniałam, co jest dla mnie najważniejsze. Codziennie przypominają mi o tym córki – nie sposób nie pamiętać. Niekiedy daję się jednak ponieść negatywnym emocjom – to naturalne.

Dopiero zaczęłam czytanie i chociaż wiem, że Główna Bohaterka (Bohaterka) nie żyje, nie będę płakała, nie będzie mi smutno, będę po prostu kochała –

Każdy oddech Mój, Dzieci, Męża (…)

niedziela, 26 maja 2013

Zakupy w Bobolandzie.


Skuszeni atrakcjami, a przede wszystkim hurtowymi cenami (dla wszystkich tylko tego dnia) wybraliśmy się w sobotę na zakupy do Bobolandu. Niedaleko siebie są dwie hurtownie: właśnie Boboland i Bebe Club. Jeszcze jakiś czas temu zaglądaliśmy do nich często. Zrobiliśmy w nich między innymi wielkie zakupy przed narodzinami Gabrysi, jak i Nastusi; tam również zaopatrzyliśmy się w spacerówkę i oglądaliśmy foteliki samochodowe.

Zdecydowanie wolę Bebe Club (chociaż często w drugiej hurtowni ceny są niższe). Mają w nim większy asortyment i przede wszystkim (przynajmniej do tej pory tak było) bardzo dobrą obsługę. W takim miejscu, kiedy zakupy robi się z dwójką dzieci, to bardzo się przydaje, bo każda minuta jest cenna, a zasoby cierpliwości dziewczyn bardzo ograniczone.

Tym razem zakupy robiliśmy w Bobolandzie. Pogoda popsuła chyba trochę plan imprezy. Padał deszcz, było chłodno. Mimo wszystko w środku gorąco, tłoczno i trochę chaotycznie. Rozumiem, że taka akcja, to cięższa i intensywniejsza praca, że w takim natłoku klientów trudno się odnaleźć, ale odniosłam wrażenie, że ogólnie wszystko bardzo słabo zorganizowano. Owszem była wata cukrowa, klown, baloniki – pewnie fakt, że wszystko to musiano pomieścić wewnątrz, bo padało, trochę utrudniło sytuację, ale taka ewentualność powinna być przewidziana. Kolejki były bardzo długie, większość stojących w nich to były kobiety w ciąży, czas oczekiwania w moim przypadku podczas drugich zakupów, na które poszłam już bez dzieci to 25 minut. Tego akurat nie dało się przeskoczyć – było zainteresowanie, to i automatycznie czekanie i stanie. Poza tym nie słyszałam żadnych skarg ani narzekania, tym bardziej, że kasjerki były bardzo miłe i kasowanie szło im naprawdę sprawnie.

Na stronie internetowej hurtowni pojawiła się wcześniej informacja, że każdy kto wyda ponad 200 zł będzie mógł wypełnić kupon konkursowy i wziąć udział w losowaniu nagród. Nie będę się zarzekała, bo nie zwróciłam akurat na to uwagi, choć wydaje mi się, że nie każdy, kto zapłacił taką kwotę, miał szansę wypełnić ten kupon, a jeśli już tak się stało, to  był nim kawałek kartki wyrwany z podręcznego notesika kasjerki, na którym klient miał zapisać swoje imię i nazwisko oraz numer telefonu i o 15 musiał pojawić się ponownie w Bobolandzie. Nie widziałam, gdzie te dane (zapisane na skrawku poszarpanego papieru) kobiety, która stała przede mną, w ogóle trafiły i chyba ona sama wątpiła, że w jakimkolwiek losowaniu weźmie udział.

Mimo wszystko kupiliśmy kilka drobiazgów. Między innymi nakładkę na sedes, kubek treningowy, książeczki i trochę bardziej profesjonalny zestaw lekarza (ten, który mieliśmy do tej pory był z tych bardzo prostych i podstawowych). Dziewczyny dostały też drobne upominki (gratisy): Gabrysia laleczkę, ale wymieniła ją na autko, a Nastusia grzechotkę z gryzakiem.

Zakupy uznajemy za udane, choć nie udało nam się kupić wszystkiego, co zaplanowaliśmy.


 

piątek, 24 maja 2013

By dosięgnąć gwiazd (…) . Pierwsza próba – z parapetu.


Gabrysia nigdy nie interesowała się szczególnie kontaktami, nie ściągała nagminne rzeczy ze stołu, nie chodziła po murkach (wydawało nam się nawet do tej pory, że ma lęk wysokości). Mimo wszystko na wszelki wypadek zawsze miałam ją na oku, ale od dzisiaj z tego oka jej spuścić już nie mogę ani na chwilę.

Nasza córeczka wkroczyła właśnie w etap „mogę wszystko, dosięgnę gwiazd”. Kiedy zniknęła na moment, myślałam, że poszła po zabawki. Zajrzałam do jej pokoiku, a ona stała na parapecie (wewnętrznym, okno było zamknięte) i trzymała się jedną ręką klamki, a drugą ramy okiennej. Była prawie przyklejona do szyby, bo parapet jest dość wąski. Do końca dnia nie robiłam już prawie nic poza chodzeniem za nią z Nastusią krok w krok i tłumaczeniem, dlaczego coś może być dla niej zagrożeniem. Z pewnością nie jest świadoma, jakie niebezpieczeństwo jej grozi podczas takich akrobacji. Zastanawiam się, czy w ogóle moje mówienie o nim przyniesie jakieś efekty.

Jest noc, dziewczyny śpią już od paru godzin, a ja właśnie skończyłam sprzątanie (w ramach tego piątkowego, gruntowniejszego). Na szczęście po ostatniej rewolucji i małym przemeblowaniu mieszkania, teraz ogarnia się dużo łatwiej i szybciej. Wybrałam tę porę, ponieważ podejrzewam, że jutro również będę skupiała się na szaleństwach Gabrysi.

Prawdopodobnie to dopiero początki i jej niezwykłe pomysły będą się mnożyły coraz szybciej. Cóż, trzeba to uszanować. Wie, że może więcej. Jest pewnie z tego dumna i cieszy ją to. Muszę więc znaleźć w swojej postawie wobec „nowego” równowagę. Nie chce zamienić się w mamę, która ciągle krzyczy przerażona „nie wolno, nie wchodź, zejdź, uważaj” i tak przez cały dzień. Muszę się zastanowić, jak tego uniknąć, a jednocześnie zapewnić jej bezpieczeństwo. Może na początek kupię jej kask?

czwartek, 23 maja 2013

„A jeśli przeżywało, przecinał mu kręgosłup nożyczkami”


To zdanie utkwiło mi w pamięci i za każdym razem, gdy o tym pomyślę, uginają się pode mną nogi. Lekarz najpierw zastrzykiem próbował zatrzymać akcję serca niechcianego maleństwa, a gdy okazywało się, że wola życia była silniejsza (…)

Temat aborcji zaczął mnie interesować dopiero, gdy w moim brzuchu zakiełkowało pierwsze życie – Gabrysia. Wcześniej nie wzbudzał on we mnie takich emocji. Byłam wyważona w swojej opinii - uważałam, że kobieta ma prawo wyboru. Zmieniłam zdanie.

Miałam zamiar w tym poście przedstawić swoje racje, zaatakować argumentację popierającą te zabiegi, ale zrezygnowałam z tego. Oto mój komentarz:



 


A na pytanie, kiedy zaczyna się życie, znam już odpowiedź.


 

 

 

 
 

środa, 22 maja 2013

Adopcja.


W odległej przeszłości marzyłam o dwójce dzieci. Kiedy pojawiła się Gabrysia, wiedziałam, że gdyby istniała taka możliwość mogłabym mieć nawet piątkę. Chciałabym mieć dużą rodzinę, chciałabym kochać jak najwięcej, przeżyć jak najwięcej, jak najwięcej dać. Świadomość, że można podarować życie, że to życie będzie się kochało ponad nie, jest czymś niesamowitym.

Zobaczymy jak wszystko się ułoży. Na razie potrzebujemy paru lat, żeby stworzyć odpowiednie warunki dla naszych planów. Może na razie nawet bardziej moich, bo mąż skupia się na „teraz”, to ja wybiegam z nadzieją w przyszłość i myślę, myślę… Od dawna rozpatruję możliwość adopcji. Pewnie „jutro” zweryfikuje moje zamierzenie, ale nikt nie zabroni mi marzyć.

Ostrzegają, że będzie ciężko, że to nie jest takie proste, że trudno sobie poradzić. Nie rozumiem jak tak można mówić o dzieciach. Gdy byłam w zaawansowanej ciąży z Nastusią i wychodziłam na spacery z Gabrysią, na ulicy zaczepiały mnie często kobiety i użalały się nade mną. Teraz również słyszę komentarze pełne współczucia. Kompletnie tego nie rozumiem. Nie jest mi ciężko, nie narzekam, jestem szczęśliwa. Nie boję się wyzwań, nie boję się „trudów” rodzicielstwa, spełniam się w tym.

I koniec (kropka)

wtorek, 21 maja 2013

Pracująca Mama.


http://www.hafija.pl/2013/05/zmeczenie.html -  ten post utwierdził mnie w przekonaniu, że „siedzenie w domu” z dziećmi jest luksusem. Jestem świadoma tego, że tak naprawdę mam bardzo dużo wolnego czasu. Nie ma się tego wrażenia, ponieważ jest on rozbity na drobne kawałki i dopiero, gdy się je zlepi widać, że to „szmat czasu”. Z racji tego poszatkowania ciężko z niego efektywnie korzystać – trzy minuty teraz, piętnaście później, osiem wieczorem (…). Pewnie, gdy wrócę do pracy i będę musiała wszystko skondensować w dobie, dopiero rzeczywiście docenię, ile tego oddechu miałam.

Planuję pobyć jeszcze w domu z dziewczynami, ale brakuje mi też pracy. Lubię być aktywna zawodowo. Lubię coś robić. Na razie staram się na to działanie przeznaczać właśnie ten wolny czas. Nie chcę być bezproduktywna. Nie godzi się to z moją naturą.

Poza tym w moim przypadku podejmowanie jakiejś aktywności, angażowanie się, organizowanie działają jak kubek dobrej mocnej kawy. Stawiam sobie cele i jestem wobec nich uparta jak osioł, a tego nauczyły mnie dzieci. Nauczyły mnie też wielu innych rzeczy, które teraz bardzo ułatwiają mi życie i pomagają realizować to, co sobie zamierzę. Nie potrzebuję do tego żadnych cudownych poradników, zbioru  życiowych maksym, do których dołącza się błyskotliwe zdjęcia, że niby mają mobilizować, pocieszać, pomagać, wskrzeszać ducha walki. Jestem wystarczająco zdeterminowana i mam odpowiednią motywację, by próbować przenosić góry. I to z dwójką dzieci na rękach.

poniedziałek, 20 maja 2013

Problemy z żołądkiem.


Najtrudniejsze są dla mnie chwile, gdy dopada mnie jakaś niedyspozycja, a mąż jest w pracy. Na szczęście do tej pory nie zdarzało się to często. Miniony piątek był drugim razem. Niefartownie czymś się zatrułam. Czułam się okropnie a toaleta była pomieszczeniem, w którym spędziłam tego dnia bardzo dużo czasu, a na pewno odwiedzałam ją często.

Musiałam przełożyć wizytę Nastusi u okulisty, bo już godzinę po przebudzeniu wiedziałam, że nie dam rady do niego dotrzeć. Moja opieka nad dziećmi ograniczyła się do przebierania, karmienia i obserwowania, czy są bezpieczne. Dziewczyny jednak radziły sobie świetnie.

Bawiły się razem niemal nieustannie. Gabrysia zwracała uwagę na siostrę, podawała jej niekapek z wodą (próbowała ją poić, ale zapominała o przechyleniu kubka; na szczęście Nastusia potrafi obsłużyć się sama), co jakiś czas głaskała siostrę po główce, pomagała karmić. Nie zapominała też o mnie – także byłam pojona, głaskana, kiedy wrócił mąż i kazał mi spożyć kilka łyżek mąki ziemniaczanej, zadbała o to, bym zjadła jej jak najwięcej (mimo moich protestów). Wystarczyło, że usłyszała hasło „lekarstwo” i wiedziała, że muszę, a ja nie miałam wyjścia.

Żeby nie było, że tylko Gabrysia się starała – tej nocy Anastazja przespała pierwszy raz całą noc. Obudziła mnie dopiero około siódmej rano.

Kolejna była już ze standardowymi pobudkami, ale ja czułam się już przecież dużo lepiej.

niedziela, 19 maja 2013

balkonem

Nigdy nie lubiłam prac w ogródku. Unikałam ich, jak tylko mogłam. Teraz sadzę i sieję choćby na balkonie i dbam o swoje roślinki jak nigdy. Nie mogę się doczekać swojej działeczki, mimo że grzebanie w ziemi nie stało się nagle moją pasją. Skąd więc ten entuzjazm? Chcę wiedzieć, że moje dzieci jedzą to co najlepsze. Dla nich jestem w stanie grabić, wyrywać chwasty, podlewać nawet całą dobę i czerpać z tego przyjemność.

Oto moja doniczkowa działeczka balkonowa:




 

sobota, 18 maja 2013

Gabrysia do planu dnia dopisała ...


Ta mała dziewczynka ma w sobie tyle miłości, czułości i dobra, że czasami aż mnie zatyka. Nie wiem, czy dzieci po prostu takie są, bo nie znam tak dobrze żadnego innego, jak właśnie ją (i oczywiście Nastusię, ale Gabrysia jest starsza).

Nasza córeczka trzy dni temu wprowadziła do rytuałów „przed snem” kolejny. Mamy więc kąpiel, mycie zębów, wizytę lekarza i po niej a przed czytaniem bajek, Gabrysia idzie po brakującego rodzica (tego, który poszedł odnieść do szuflady zestaw doktora) i pcha go w kierunku swojego pokoiku. Każe nam usiąść obok siebie na jej łóżku i wciska się w środek. Następnie przysuwa nasze głowy do siebie, byśmy mogli się pocałować. Powtarza to wiele razy, a uśmiech nie schodzi z jej ust ani na sekundę. Później buziaki dajemy sobie wszyscy.

Już trzeci wieczór funduje nam taki niezwykły moment czułości. Nie mam pojęcia, jak to się to zrodziło w jej umyśle, z czego to wynika, ale cieszę się, że ma takie pomysły.

Nawet jeśli któregoś dnia zapomni o posadzeniu rodziców na łóżku, na pewno sami to zrobimy. Bo taka chwila w ciągu dnia dla naszej całej rodzinki to po prostu magia. Wydaje się wtedy, że człowiekowi nic więcej do szczęścia nie jest potrzebne.

piątek, 17 maja 2013

Poszły trzy baby do lekarza.


Pierwsza zrobiła dobre wrażenie. Opowiedziała o dolegliwościach dwóch pozostałych, pouśmiechała się, przygotowała zestaw domowego doktora.

Druga była spokojna do momentu, gdy nie padło hasło „to proszę ją rozebrać”. Wtedy zaczęła się niepokoić, ale dzierżyła w dłoniach swój plastikowy stetoskop i ciągle była przekonywana, że wizyta u lekarza będzie wyglądała podobnie jak w domu. Wyglądała prawie (…). Początek był zły. Pan doktor kazał dziewczynkę położyć, co jej się bardzo nie spodobało. Nie obyło się bez wrzasku, który  co jakiś czas przerywała badawczo spoglądając na stetoskop zwisający z jego szyi. Pewnie gdyby nie była już tak roztrzęsiona, przy badaniu owym przyrządem pewnie nie płakałaby w ogóle, bo widać było zainteresowanie, a przede wszystkim nie uciekała. Z zaglądaniem do gardła było już gorzej. Później nie chciała wyjść beze mnie (może myślała, że mnie też czekają takie tortury).

Trzecia baba nie była tak szczegółowo badana, ale również nie czuła się dobrze na lekarskiej leżance ani tym bardziej na wadze. Nie zdążyła jednak nawet donośniej zaprotestować. Zaraz została ubrana i już zadowolona rzucała swoje „da, da, da” w odpowiedzi na każde pytanie pana doktora.

Prawdę mówiąc myślałam, że będzie lepiej. Jakiś postęp rzeczywiście jest, ale jeszcze długa droga przed nami. Następnym razem poproszę, by najpierw zbadano Gabrysię stetoskopem, obejrzano gardło, a dopiero później kładziono. Może to w jakiś sposób pomoże. Nie poddaję się. Wieczorem jak zawsze „odwiedził nas lekarz”.

czwartek, 16 maja 2013

Według planu dnia (...)


Rozkład naszej doby od czasu napisania postu Nasz dzień trochę się zmienił. To naturalne, bo dziewczyny mają inne potrzeby, więc zmienia się także nasza codzienność. Jednak jakiś szkielet staram się pozostawić lub na zgliszczach poprzedniego tworzyć nowy, ale równie schematyczny (bo tak jest łatwiej i dla mnie i dla dziewczynek). Działamy obecnie jak następuje:

- nie wstaję już raczej po 5 ani o 6 rano; przez jakiś czas dziewczyny były na tyle nieprzewidywalne, że takie wczesne wstawanie i tak nie gwarantowało czasu na pisanie, czytanie, czy spokojne popijanie kawy; przerzuciłam wszystko (oprócz tej ostatniej czynności) na bardzo późny wieczór; wstaję około 7 rano; jeżeli noc była ciężka, czasami udaje mi się pospać do 8;

- budzę Gabrysię najpóźniej właśnie o tej ósmej; bardzo często zdarza się, że obie wstają prawie w tym samym czasie, więc plotkujemy sobie chwilę w łóżku we trzy; w sumie we dwie, bo mama często nawet nie jest zauważana; służy do pilnowania, by Nastusia nie zaliczyła żadnego niefortunnego upadku;

- jemy śniadanie; mycie, nocnik, zęby (…) – poranna toaleta w dwóch słowach;

- no i zrobiło się ciepło, nie muszę ubierać dziewczyn grubo, ale rzadko mam czas na poranny spacer (a w sumie na dwa  w ciągu dnia); czasami jednak wychodzimy;

- około cztery godziny po wstaniu Gabrysia zasypia lub nie (to zależy), ale nadal robię wszystko, by jednak ta drzemka doszła do skutku; ta pora snu dziennego najczęściej jakoś zgrywa się u dziewczyn lub nachodzi trochę na siebie, więc mam wolną chwilę;

- gotujemy obiad – Gabrysia coraz bardziej angażuje się w kuchni, Nastusia na razie tylko po niej raczkuje; jemy;

- nocnik – pojawia się, nie zawsze jest akceptowany;

- spacer – tylko jeden wózek (gondola jest już szykowana do komisu) i awaryjnie nosidełko, a w torbie szelki, gdyby okazały się potrzebne;

- deser;

- zabawa – dziewczyny coraz częściej bawią się razem;

- kolacja;

- kąpiel; mycie zębów, wizyta lekarza (patrz post), czytanie bajek;

- usypianie;

- ale jeszcze nie wszystkich;

- bo kiedyś tam trzeba ogarnąć, poczytać, pogadać;

- a noce – to tak różnie bywa (…)

środa, 15 maja 2013

Pieluchy tetrowe - podsumowanie.


Ponad miesiąc temu (prawie półtora) podjęłam próbę nauczenia Gabrysi korzystania z nocnika (na tyle skutecznego, by móc zrezygnować z pieluch) – patrz post o pieluchach tetrowych. Niestety nie udało mi się to. Pupa odparzała się błyskawicznie, pieluchy kończyły jeszcze szybciej. Odpuściłam po kilku dniach. Czasami pozwalam Małej pobiegać bez „wkładu”, ale nie mogę pozwolić sobie na konsekwencję w tym i wybieram jedynie sprzyjające okoliczności. Poza tym niedługo po decyzji o przejściu na poziom dla zaawansowanych z wiedzy i praktyki załatwiania potrzeb fizjologicznych, Gabrysia zbuntowała się i nawet nocnik stał się jej wrogiem.

Kontynuujemy naszą przygodę, ale już bez większych zrywów. Spokojnie, bez szaleństw (pomysłów typu tetra między nogami).

Raczej w tonie „dawno, dawno temu siedziała księżniczka na tronie (…) i sikała długo i szczęśliwie”.

The end.

wtorek, 14 maja 2013

Nie będę jadła - kocham cię (...)


Anastazja właściwie od samego początku nie uważała jedzenia za priorytet. Do tej pory nie przekonałam jej do mleka modyfikowanego. Gabriela jadała lepiej i gorzej, ale jej waga zawsze mieściła się w środku siatki centylowej. Od około miesiąca posiłki są dla niej olbrzymim problemem. Tak jak wiele innych rzeczy.

Próbowałam na wszelkie sposoby, bo ta jej niechęć do jedzenia trochę mnie niepokoi. Może to, może tamto, jej ulubione, zmiksowane jak Nastusi, podawane łyżeczką (karmiona jak młodsza siostra) – każdy sposób czasami działał, czasami nie. Mała miała pewnie niezły ubaw z nadskakującej i proszącej o zjedzenie czegokolwiek Mamy. Po dłuższym okresie obserwacji doszłam bowiem do wniosku (jako że problem nie dotyczy tylko jedzenia, ale też siadania na nocnik, kąpieli, zabaw, wyjść na spacer, wchodzenia po schodach, czy czegokolwiek co akurat nie jest po jej myśli), że daję sobą manipulować.

Dzisiaj podałam śniadanie. Na jego widok Gabrysia rzuciła się demonstracyjnie na podłogę (robi to tak śmiesznie i tyle w tym świetnej gry aktorskiej; czasami podziwiam ją też za wytrwałość, bo gdy na przykład „upada” w kuchni, ja przechodzę do pokoju, a że ta nie ma widowni, przychodzi do mnie i „upada” ponownie; jej jest trudniej kłaść się, wstawać, niż mi przejść parę kroków; odpuszcza szybciej, ale walczy dzielnie). Oczywiście towarzyszyły temu krzyki rozpaczy. Zaraz kiedy tylko dała mi do zrozumienia, że nie będzie jadła, z uśmiechem na twarzy zabrałam talerz z jej stolika. Zdziwiła się. Nie dostała śniadania, a przy drugim już nie protestowała, obiad zjadła spokojnie i nawet bez protestu podeszła do kolacji (zjadła niewiele, ale nie było sceny). Wcześniej nie zabierałam jej posiłków, bo miałam nadzieję, że gdy już swoje wypłacze, zje trochę i zazwyczaj tak właśnie się działo. Tym razem zaskoczyłam małą buntowniczkę. Staram się być teraz wobec niej dużo bardziej zdecydowana. Podpowiadam jakie są rozwiązania jej dylematów a jeśli nie jest w stanie wybrać żadnego, musi godzić się na moje warunki. Może tak będzie jej łatwiej.

Mimo wszystko w środę idziemy do pediatry. O dzieciach niejadkach słyszy się wiele, ale wolę mieć pewność, że wszystko jest w porządku.

poniedziałek, 13 maja 2013

Mała rewolucja i feng shui na 39m² w kombinacji 2+2


W czwartek odwiedziliśmy znajomych, którzy lada chwila spodziewają się dziecka. Mają duże i przepięknie urządzone mieszkanie. Po kawce, ciastku i pogaduchach nadszedł czas powrotu do naszego małego, zagraconego mieszkanka.

Wieczorem, kiedy dziewczyny poszły już spać, usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty i uświadomiłam sobie, że nie jestem w stanie zrelaksować się we własnym domu. Dwa łóżeczka, zabawki, zabawki, zabawki, dwie suszarki z praniem przyniesione na noc z balkonu, sterta ubrań do prasowania na krześle w rogu i tysiące ważnych i potrzebnych rzeczy na meblach. Zawsze lubiłam „minimalizm półkowy”, ceniłam ład, harmonię i dążyłam do nich co jakiś czas, ale było mi coraz trudniej. Starałam sobie wmówić, że ten artystyczny nieład to mój nowy styl, że na tak małej powierzchni z dwójką dzieci nie da się inaczej.

Gabrysia od jakiegoś czasu śpi już w „prawdziwym” łóżku w małym pokoiku i zauważyłam, że coraz bardziej lubi spędzać w nim czas. Zdecydowałam się więc na małą rewolucję – urządzenie miejsca tylko dla dziewczyn w osobnym pomieszczeniu a nie kącie dużego pokoju (gdzie był do tej pory i automatycznie wszędzie).

Jest poniedziałek – dziewczyny drzemią, popijam kawę inkę i odpoczywam. Gabrysia i Nastusia mają swój pokoik. Przeorganizowaliśmy wszystko, zamontowaliśmy półeczki na zabawki – jest naprawdę przyjemnie i dzisiaj dużo czasu spędziłyśmy tam we trójkę. Duży pokój w porównaniu z tym, co było jest teraz wręcz olbrzymi. Nastusia ma w nim swoje miejsce do spania i kilka prywatnych gadżetów, ale panuje tu ład.

Pierwszy raz od dawna siedzę sobie na kanapie i nie mam poczucia, że jest tysiąc rzeczy do ogarnięcia. Relaksuję się (…)

niedziela, 12 maja 2013

spacerem

Dzisiaj wybraliśmy się ze znajomymi na małą wycieczkę. Przy okazji rozpaliliśmy ognisko i zjedliśmy kilka kiełbasek.




piątek, 10 maja 2013

Codzienna wizyta lekarza.


Gabrysia boi się lekarzy. Dobrze znosi wizyty tylko wtedy, jeśli jej nie dotykają, ewentualnie oglądają z pewnej odległości. Choć ostatnio wystarczyło, że zobaczyła  chirurga (dziecięcego), natychmiast wpadła w panikę i podjęła ucieczkę w kierunku drzwi. Dlatego od jakiegoś czasu lekarz odwiedza ją codziennie. Trwa to już około kilkunastu dni i są duże postępy. Daje się zbadać stetoskopem, zajrzeć do ucha, powie „aaaaa” i otworzy usta, gdy pan/pani doktor chce obejrzeć ząbki i gardło. W pierwszych dniach nie pozwalała się do siebie zbliżyć z jakimkolwiek przyrządem do badań. Mama, tata i Nastusia są również codziennie badani.

Podpatrzyłam to w jednym z programów Doroty Zawadzkiej. Brał w nim udział chłopiec, który chorował i musiał często odwiedzać lekarzy, co stresowało go podobnie jak naszą córeczkę. Super Niania przyniosła mu zestaw doktora (zabawkę) i poradziła mamie, żeby codziennie bawiła się z synkiem, by ten przełamał lęk i oswoił się z nim. Zaproponowała także, by komplet ten zabierał ze sobą na prawdziwą wizytę i porównywał swoje przyrządy do badań z tymi prawdziwymi. Postanowiłam to wykorzystać.

Codziennie wieczorem po kąpieli, myciu zębów a jeszcze przed czytaniem bajek bawimy się w ten sposób. Gabrysia czuje się coraz swobodniej, sama bada każdego, siebie, pozwala zrobić to innym. Cieszy się, kiedy tylko widzi, że wyciągam z szuflady zestaw doktora i biegnie, by zająć swoje miejsce.

Jeszcze nie byliśmy u lekarza od momentu rozpoczęcia tych zabaw, więc nie możemy zweryfikować postępów. Jednak jestem dobrej myśli. Podejrzewam, że na pewno nie będzie się stresowała aż w takim stopniu. Poza tym wizyta jest już wpisana w plan dnia i zamierzamy go w nim jeszcze zostawić dłuższy czas.

czwartek, 9 maja 2013

Warsztaty "Mamo, to ja"


Nie próbowałam się nawet zapisać, bo termin zupełnie mi nie odpowiada, więc nawet nie wiem, czy mogłabym w nich uczestniczyć jako podwójna mama. Tym bardziej, że tylko jedno dziecko spełnia kryterium wieku 0-1. Trochę żałuję, bo chętnie bym się na nie wybrała.

Siostry.


Trzeciego maja Anastazja skończyła siedem a Gabriela dwadzieścia jeden miesięcy. Nie mogę się czasami uwierzyć, że relacje między nimi od początku były tak dobre i z dnia na dzień jest jeszcze cudowniej. One ewidentnie się lubią. Sprawia im przyjemność przebywanie w swoim towarzystwie, coraz więcej robią wspólnie, coraz częściej wchodzą w interakcje.

Od niedawna kąpią się razem. Ile jest przy tym radości. Gabrysia daje sobie wchodzić na głowę, podsuwa Nastusi wszystkie wodne zabawki, uważa, żeby nie pochlapać jej za bardzo. Na początku maja pierwszy raz bawiły się dłuższą chwilę (wcześniej też to robiły, ale zawsze pod kontrolą Mamy lub Taty i nie tyle czasu). Starsza uciekała z gumową kaczuszką, a Młodsza ją goniła. My siedzieliśmy na kanapie i przyglądaliśmy się z zachwytem.

Gabrysia potrafi podać Nastusi niekapek z wodą, gdy sama bierze coś do picia (pewnie myśli, że siostra też jest spragniona). Gładzi często jej włosy i melodyjnie próbuje wypowiedzieć jej imię „Anaaaaastasiaaaaa”. Gdy Małej coś wypadnie z rąk zaraz podbiega i podaje. Nauczyła się wymieniać zabawki – kiedy jest zainteresowana tą, którą bawi się aktualnie Nastusia, przynosi jej w zamian inną. Takich sytuacji jest z dnia na dzień więcej.

Bo one chyba już tak po prostu i mimowolnie kochają się, a ta ich siostrzana mała miłość z dnia na dzień rośnie (bo coraz więcej rozumie).

wtorek, 7 maja 2013

Nowa rzeczywistość spacerowa.


W połowie kwietnia Anastazja podjęła próbę wyjścia z gondoli i ze względu na bezpieczeństwo musieliśmy zamienić jej środek transportu na spacerówkę. Praktycznie do końca miesiąca spacerowała z nami Mama, która przyleciała na jakiś czas do Polski. Długi weekend spędziliśmy rodzinnie, więc wychodziliśmy we czwórkę. Wczoraj wyszłam już sama z dziewczynami i nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że przez ten okres dużo się zmieniło i musiałam stawić w końcu czoła nowemu wyzwaniu.

Nastusia i owszem korzysta ze spacerówki, ale potrzebuje urozmaicenia i innej perspektywy. Nie sypia, nie siedzi, nie leży długo, a ja nie miałam do tej pory możliwości trzymania jej na rękach, prowadzenia spacerówki i kontrolowania Gabrysi. Rozwiązaniem okazało się nabycie nosidełka, które właśnie dzisiaj przetestowałam generalnie.

Zdecydowałam się na odwiedzenie pobliskiego placu zabaw. Doszłyśmy tam standardowo: ja pchająca wózek, w Nastusia, a obok Gabriela. Na miejscu miałam po „tysiąckroć oczy dookoła głowy” i chyba jeszcze szybsze nogi. Mała w spacerówce przyglądała się wygibasom Mamy, co chwilę zaczepiały ją jakieś dziewczynki rzucające teksty „jaka dzidzia, jaka dzidzia”. Większa pokazywała mi, że chce tu i tam, że nie dosięgnie, że trzeba ją podsadzić, że teraz zjeżdża, więc mam uważać, bo może zapomnieć, że trzeba wcześniej usiąść (…). Po około 20 minutach Anastazja zrobiła się senna, więc poszłyśmy w spokojniejsze miejsce – okazał się nim mały opustoszały skatepark usytuowany tuż obok, ale już trochę dalej od wrzasku rozbawionego tłumu młodocianych. Kiedy instalowałam płaczącą Nastusię w nosidełku, Gabriela weszła pod jeden ze „zjazdów” i to na tyle sprytnie, że nie miałam możliwości wyciągnięcia jej stamtąd. Biegałam od jednej do drugiej strony, a ta uciekała w uciesze na czworakach. W końcu udało mi się ją wywabić. Zbierałyśmy się do powrotu. Niezadowolona Gabriela wylądowała w spacerówce (w przeciwnym razie i tak musiałabym ją nieść pewnie pół drogi, bo była na nie dla opuszczenia placu), Nastusia spała w nosidełku przytulona do Mamy.

Gdy biegałam, obserwowałam, pilnowałam razy dwa pomyślałam sobie, że dzisiejsze wyjście będzie może mniej intensywne, że sobie tak po prostu pospacerujemy. Jednak musimy pojawić się na placu, bo Gabrysia poznała chłopca, który nie odstępował jej na krok, a żegnając się wykrzyczał (właściwie do mnie, bo ona jakoś nie zwróciła na to uwagi): „ja jutro też tu przyjdę i będę na Ciebie czekał”. Nie możemy złamać mu serca (…).

poniedziałek, 6 maja 2013

Słodycze.


Moje dzieci nie jedzą jeszcze słodyczy. Nie znają smaku czekolady (chociaż większość rodziny i część znajomych nie mogła tego długo zaakceptować). Nie dałam im polizać, posmakować, powąchać, potrzymać (…); chociaż wiele osób sugerowało mi, że wyrządzam tym dziewczynkom wielką krzywdę. Ja uważam, że robię to dla ich dobra i nie wydaje mi się, żeby były z tego powodu nieszczęśliwe.

Słodycze nie są wskazane. Powie to każdy lekarz. Jednak z moich obserwacji wynika, że są one traktowane często jako substytut szczęścia, a chcemy, by nasze pociechy miały go jak najwięcej. Stąd chyba wynika lekceważenie przeciwskazań do ich spożywania (między innymi).

Oboje z mężem borykamy się z nadwagą – ciągle walczymy z kilogramami, musimy uważać na to, co jemy. Jeżeli sposób odżywiana niemowląt i dzieci jest tak istotny dla kształtowania ich nawyków w tym zakresie, dla zdrowia i właśnie tendencji do tycia (choć wiadomo, że nie tylko jedzenie ma na to wpływ), to ja właśnie chcę zrobić wszystko, by kiedyś nie wypomnieć sobie, że gdybym (…). Bo właśnie szczęście moich dzieci jest dla mnie najważniejsze.

Moje dzieci nie jedzą słodyczy, nie piją kawy ani alkoholu, nie palą papierosów. Najprawdopodobniej większości (a może i wszystkiego) w życiu spróbują. Jednak w odpowiednim czasie.

niedziela, 5 maja 2013

spacerem

W końcu znalazłam  nosidełko w komisie. Zapłaciłam za nie 32 zł i dzisiaj na spacerze je przetestowaliśmy. Nastusi jak najbardziej odpowiada. Zasnęła w nim w drodze powrotnej.




czwartek, 2 maja 2013

Majówka.


Przedwczoraj Gabriela zadziwiła mnie swoim opanowaniem. Miałyśmy przez cały dzień tylko jedną scenę pod tytułem „nie będę myła zębów”, poza tym było tak spokojnie, przyjaźnie i na „tak”, że mimo deficytu snu bardzo wypoczęłam. Do tego stopnia, że wieczorem (właściwie do później nocy) relaksowałam się jeszcze dużą dawką seriali (nie pamiętam, kiedy cokolwiek oglądałam). Wczoraj poleniłam się – ciąg dalszy. Nie zrobiłam wiele, starałam się robić jak najmniej, tak po prostu przebywałam sobie z dziewczynami ( wieczorem po powrocie do domu musiałam „odgruzować” większość pomieszczeń, ale nie zajęło mi to dużo czasu).

Po obiedzie wybraliśmy się do Szczecina, by odwiedzić prababcię Gabrysi i Nastusi. Przy okazji wpadliśmy na chwilę na działeczkę do grillującej rodzinki. Dzień uznaję za bardzo udany.