niedziela, 30 czerwca 2013

pociągiem


Gabriela uwielbia auta, autobusy, pociągi, motory (…).

W sobotę pojechałyśmy:
 



Podoba jej się również rower cioci Eweliny :) .

 
 

środa, 26 czerwca 2013

Pada deszcz.




Wczoraj padało cały dzień. Dzisiaj również siąpi nieustannie. Gdy nie było jeszcze Nastusi – decydowałam się czasami na wyjścia w taką pogodę. Nawet poniekąd je lubiłam. Gabrysia też darzyła spadającą z nieba wodę sympatią, zwłaszcza gdy krople zatrzymywały się na specjalnej folii, którą opatulona była jej spacerówka. Najczęściej chodziłyśmy wtedy na dworzec kolejowy. Chowałyśmy się pod daszkiem i oglądałyśmy pociągi.

Ani wczoraj, ani dzisiaj nie wybrałyśmy się na spacer, chociaż trochę mnie korciło. Nie wiem, czy Nastusia będzie chciała siedzieć w wózku, a jeśli nie, jak ją zabezpieczyć przed deszczem ( nie mam pomysłu ).

 Z pewnością za kilka miesięcy nie odpuścimy sobie biegania po kałużach ( … ).

Na razie zostajemy w domu. Rozłożyłam dziewczynom mały namiot w pokoju i spędzamy w nim naprawdę dużo czasu. Oglądamy książeczki, rozwiązujemy zadania, rysujemy, śpiewamy, bawimy się misiami, plotkujemy. Miło spędzamy czas.

Lubię deszczowe dni ( oczywiście w rozsądnej w skali roku ilości ).


wtorek, 25 czerwca 2013

Za rękę z monitorem oddechu i oczywiście po pasach.




Umieszczenie monitora oddechu na liście zakupów zrobionej przed narodzinami Gabrysi było chyba jedną z lepszych decyzji, jakie podjęliśmy w tej kwestii. W jej łóżeczku mieliśmy go rok, teraz korzysta z niego Anastazja.

Nie uważam, że nabycie tego urządzenia świadczy o tym, że jestem przewrażliwioną mamą. Problem śmierci łóżeczkowej istnieje, nie jest do końca wyjaśniony. Wiadomo, że nie uchronię dziecka przed wszystkimi zagrożeniami, ale jeżeli przed czymś mogę albo jestem w stanie zwiększyć bezpieczeństwo (oczywiście w ramach zdrowego rozsądku) zrobię to. Jeżeli mogę kupić droższy, ale posiadający odpowiednie atesty, spełniający swoje zadanie w razie stłuczki fotelik samochodowy – kupię. Jest to dla mnie ważniejsze od kilku kolejnych zabawek, które miałyby dostać dziewczyny. Jeżeli ważne jest prawidłowe zapięcie pasów, będę pilnowała, by tak były zapięte, nawet jeśli zajmie to więcej czasu i jedziemy tylko sto metrów dalej. Jeżeli mogę uczyć dziecko, jak ma przechodzić przez ulicę, żeby uniknęło niebezpieczeństwa, będę to robiła za każdym razem i do bólu konsekwentnie. Jeżeli uważam, że ulica jest zbyt ruchliwa i Gabrysia musi iść ze mną po chodniku za rękę, będzie ze mną tak szła, nawet jeśli usłyszę, że przesadzam i wymyślam, bo wystarczy na nią patrzeć.

Mąż niekiedy zarzuca mi, że  pesymistycznie wybiegam w przyszłość i odrobinę przesadzam. Nie zgadzam się z nim. Myślę, że dobre nawyki i zachowanie ostrożności nie zaszkodzą. Zwłaszcza wobec sytuacji, które mogą stanowić prawdziwe zagrożenie.

Za to (a niektórzy w moim otoczeniu właśnie to uważają za zachowania nieodpowiednie, którym należy zapobiegać) nie panikuję, gdy Gabrysia biega po nierównej nawierzchni (bo przecież może się przewrócić i musi właśnie wtedy iść za rękę), kurzy celowo szurając stopami po ziemi, pobrudzi się w trakcie jedzenia (…).

Zaczyna się od monitora oddechu, a pewnie skończy za naście lat na pogadankach o bezpiecznym seksie. To jest chyba po prostu efekt uboczny miłości, kiedy robimy wszystko, żeby nasze pociechy nic złego nie spotkało. Myślę, że odpowiednio kwalifikuję sobie to „złe” – poobijane kolana do nich nie należą, ale potrącenie przez samochód już zdecydowanie tak. Uwagi innych w tym temacie mnie nie interesują.


niedziela, 23 czerwca 2013

spacerem (Dniami Stargardu)


Dużo więcej na dzisiaj zaplanowaliśmy, ale myślę, że Anastazja i Gabriela są zadowolone. Gabrysia pierwszy raz korzystała z atrakcji w parku rozrywki ( rok temu była na to za mała ). Na koncert dotarliśmy ( choć rozpoczął się późno, więc w oczekiwaniu zdążyliśmy wpaść do domu na kolację ), ale okazało się, że dziewczyny nie mają już siły i są zmęczone, więc po dwóch piosenkach gwiazdy wieczoru, zdecydowaliśmy się na definitywny powrót.



Dni Stargardu.


Wybraliśmy się dzisiaj z dziewczynami na paradę motocykli.




piątek, 21 czerwca 2013

Na koncercie ( Dni Stargardu ).


Nie budziłam dziewczyn tuż po szóstej. Pozwoliłam im spać do oporu, czyli do dziewiątej. Przy okazji sama dłużej się poleniłam. Zaplanowaliśmy sobie dzisiaj wyjście na koncert zespołu Loka, a że rozpoczynał się o dwudziestej, musiałam pożonglować trochę godzinami snu. Wieczór zaliczamy do udanych. Gabrysia szalała ze mną przy samej scenie, a tata z Nastusią obserwowali wszystko z odpowiedniej odległości. Obie (mimo że jeszcze tak małe) były ewidentnie podekscytowane i zadowolone. Nie dotrwaliśmy do końca – z czym się jak najbardziej liczyliśmy i jak planowaliśmy. Jutro i pojutrze czekają nas kolejne atrakcje. Obchodzimy bowiem Dni Stargardu - http://www.stargard.pl/index.php?idg=news&idnw=stnd&idn=3290.
 


 

czwartek, 20 czerwca 2013

Taki dzień.


Wczoraj było bardzo przyjemne.

Chociaż o 6.30 wstajemy chyba dopiero drugi raz (przedwczoraj zaspałam niestety), to już teraz muszę przyznać, że dzień rozpoczęty o tej porze jest dużo przyjemniejszy. Przede wszystkim o ósmej rano jesteśmy już po śniadaniu, myciu zębów (ewentualnie dziąseł), ubrane, a przed nami jeszcze tyle czasu do wykorzystania. Na razie nawet ja mam dzięki temu więcej energii, więcej planuję, wydaje mi się, że efektywniej mogę spędzić dzień (i tak się dzieje). Dziewczyny wcześniej zasypiają. Może nie o wymarzonej 21, ale nie dzielą już je od tego dwie godziny.
 

Wczoraj popołudniu pojechaliśmy za miasto. Było cudownie – powietrze, śpiew ptaków, zieleń (…). Gabrysia biegała z wypiekami i uśmiechem na twarzy. Piasek, kamienie, kwiaty  - wszystko było jej. Ja za to nie musiałam wołać: „Uważaj, auto”, „Gabrysiu, to jest śmieć”, „Nie wolno tam wchodzić, ponieważ (…)”, „Trzymaj mamę za rękę, bo (…)”, „To jest psia kupa”. Chyba wszyscy bardzo się zrelaksowaliśmy. Mogłabym nie wracać. Mam nadzieję, że coraz częściej będziemy bywali w tamtym miejscu.
 
 

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Zmiana rytmu dnia.


Nosiłam się z tym już od dłuższego czasu. Plan dnia jest jak najbardziej odpowiedni, jedynie pory zasypiania dziewczyn stanowią pewien problem. Obie chodzą spać po 22, coraz częściej jest to prawie 23. Aby to zmienić postanowiłam budzić je wcześniej – około 6-6.30. Jednak ciągle odkładałam wprowadzenie tego w życie – ze względu na katar i lekkie przeziębienie, które zaatakowały Nastusię i Gabrysię, wizyty u lekarzy, które i tak rozbijały nam dzień, moje zmęczenie, do którego przyczyniają się nocne pobudki Nastki (…).

Dzisiaj zawzięłam się i mimo, że spałam może zaledwie trzy godziny, podniosłam się z łóżka o świcie i budziłam córeczki już wpół do siódmej rano. Z Gabrysią było ciężko, Anastazja wstała właściwie sama (i to ona wyrwała mnie ze snu, więc nie miałam wyjścia). Czyli obudziłam jedną – obie o tej godzinie już nie spały.

Na razie wszystko układa się bardzo dobrze. Drzemią. Wszystko przesunęło się automatycznie. Zobaczymy, o której zasną wieczorem.

piątek, 14 czerwca 2013

„Czy współczesne mamy robią z siebie męczennice?”



Trudno jest mi się jednoznacznie ustosunkować do tego artykułu. Nie posunę się do uogólnień. Wśród moich znajomych bardzo niewiele mam narzeka. Nie mam tu na myśli opowiadania o trudnościach, problemach, a właśnie takiej tendencji do robienia z siebie pokrzywdzonej i nieszczęśliwej, wręcz tragicznej postaci.

Mam natomiast (na podstawie własnego doświadczenia) zupełnie inne spostrzeżenia. Od momentu, gdy zaszłam po raz drugi w ciążę i dowiedziała się o tym reszta świata (albo od nas oficjalnie, albo po rosnącym brzuszku) często spotykaliśmy się z bardzo dziwnymi (dla mnie niezrozumiałymi) reakcjami. W 95% słowa te wypływały od ludzi starszych lub w średnim wieku, a nie od naszych rówieśników (którzy w dużej części są już rodzicami). Słyszeliśmy między innymi, że teraz będzie nam tak ciężko, że z dwójką będzie dużo trudniej, że nie wiedzą, jak sobie poradzimy. Było to trochę przykre, bo spodziewaliśmy się, że poinformowani będą cieszyli się razem z nami, a nie umartwiali się i współczuli.

Zastanawia mnie, skąd bierze się taka postawa. Czy ludzie uważają, że nie jesteśmy wystarczająco zaradni, czy martwią się po prostu o naszą wygodę (paranoja!)? Już męczy mnie ciągłe przekonywanie: jesteśmy szczęśliwi, radzimy sobie, chcemy mieć więcej dzieci, nie są one dla nas problemem (!).

Kiedy studiowałam też bywało ciężko (zwłaszcza po imprezach na porannych zajęciach), gdy pracowałam, też bywałam bardzo zmęczona, gdybym nie miała dzieci pewnie i tak nie wiodłabym życia pozbawionego problemów, wyzwań, trudnych okresów. W takim razie nie widzę związku, nie rozumiem, dlaczego kobiety (bo w sumie tylko one tak się zachowują) patrzą na mnie tym zbolałym wzrokiem i wzdychają „ojej, a Pani z dwójką i to rok po roku; musi być ciężko”.

Kiedyś przyszła jedna z jakimś listem urzędowym, gdy otworzyłam drzwi z Nastusią na rękach, a Gabrysią stojącą obok mnie, prawie odskoczyła. Powiedziała, że wie doskonale, jaką mam mordęgę, bo z jej pięcioletnią wnuczką nie da się po prostu wytrzymać. Nie dyskutowałam z nią, podziękowałam za doręczoną korespondencję i zamknęłam drzwi.

Czy tak wiele osób nie lubi dzieci? Sama już nie wiem, co o tym myśleć.

czwartek, 13 czerwca 2013

Jak polubić bałagan?


Lubię, kiedy jest czysto. Czuję się dobrze w posprzątanym mieszkaniu – jestem wtedy spokojniejsza, zrelaksowana, zadowolona.

W tej chwili dziewczyny śpią, w dużym pokoju na podłodze leży kilkanaście zabawek, które jeszcze niedawno były niezbędne, na fotelu w ciągu tygodnia urosła góra ubrań do wyprasowania i czeka na któryś z najbliższych wieczorów, na dużej pufie kolejna góra, tym razem ubrań jedynie do złożenia. Kątem oka spoglądam parę rzeczy, które muszę koniecznie odkurzyć, nie wspomnę już o szafkach, przydałoby się szybko przemyć armaturę łazienkową, w kuchni w zlewie na szczęście tylko kilka naczyń (jak na razie). Siedzę i wobec powyższego staram się być spokojniejszą, zrelaksowaną i zadowoloną.

Był taki okres, kiedy biegałam ze szmatką i mopem jak szalona. Sprzątaniu poświęcałam każdą wolną chwilę, bo myślałam, że jeśli zrobię coś od razu, to później będzie tego mniej do ogarnięcia. Na te „od razu” składało się natomiast tyle czynności, że praca była permanentna nieład także. Odpuściłam. Mam coraz mniej wolnego czasu, mam coraz więcej innych, ważniejszych zajęć. Może nie czuję się z tym do końca dobrze, ale próbuję o tym nie myśleć lub zamieniać te negatywne odczucia w energię.

Obecnie mi jej brakuje, więc zaparzę sobie jakąś dobrą herbatę i usiądę wygodnie z książką na kanapie (bo fotel jest zajęty J).

środa, 12 czerwca 2013

Zazdrość, muchy i budzenie.


No i w końcu pojawiła się. To chyba nawet lepiej, bo przynajmniej jest naturalnie. Czasami myślałam już, że mam ziemskie wcielenie anioła w postaci Gabrysi (jako starszej siostry). Staram się dbać o to, by moja uwaga nie była skupiona dłuższy czas tylko na jednej z córeczek i muszę przyznać, że utrzymywanie takiego „polikontaktu” weszło mi w nawyk. Coraz częściej tulę i pocieszam obie równocześnie. Bywają już jednak takie chwile, gdy starsza woli być sama w ramionach mamy (chociaż zawsze rezerwuję dla niej taki czas, ale zaczęła wybierać go sobie ona). Nie życzy sobie wtedy obecności Nastusi. Nie zawsze są to wygodne momenty i muszę nauczyć się sobie z nimi radzić. Na razie zdarzyło się to chyba ze dwa razy. Udało mi się wtedy zająć czymś Anastazję i poświęcić chwilę na tulenie Gabrysi. Wiem jednak, że jeżeli będzie się to częściej powtarzało, będę musiała radzić sobie niekiedy inaczej. Jak? Nie mam zielonego pojęcia. Za nic w świecie nie chcę odmawiać bliskości, jeżeli jej potrzebuje.

Kolejną nowością jaką udało mi się ostatnio zaobserwować, był „konflikt” między siostrami. Poszło o zabawkę. Bawiła się nią Nastusia, Gabrysia nie zamierzała jej zabierać, chciała się tylko przyłączyć. Anastazji nie spodobało się to i energicznymi ruchami (wyglądała jakby odganiała od siebie muchy) próbowała odepchnąć jej ręce. Gabriela ze stoickim spokojem i delikatnie acz zdecydowanie co jakiś czas chwytała małą za przedramiona, by uniknąć uderzeń i być może przekonać do podzielenia się zabawką. Nastka nie dawała na wygraną. Gabrysia odpuściła. Nie reagowałam, obserwowałam jedynie całe zajście. Byłam ciekawa jak rozwinie się sytuacja. Poza tym nigdy takiej akcji w wykonaniu dziewczyn nie widziałam. Zazwyczaj to Nastusia próbowała przyłączyć się do Gabrysi i we wszystkich zabawach dominowała właśnie ona. Nastusia była jeszcze za mała, by oponować w sposób, który przyniesie jakieś efekty. Ratowały ją tylko moje mediacje.

Zaczynają się pierwsze starcia, ale siostry są jednak bardzo za sobą. Gdy Gabrysia budzi się wcześniej i pokręci się jakiś czas po mieszkaniu, w pewnym momencie zaczyna się nudzić i jako że tłumaczę jej, że Nastusia śpi i trzeba być cichutko przy jej łóżeczku, podchodzi do niego bezszelestnie, zagląda i budzi ją półgłosem „Asssiiiiaaauuuuu, Asssssiiiiaaaauuuu” („Anastazja, Anastazja”).

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Kryzy(sie) je je je.


Wcale nie twierdzę, że każda chwila jest łatwa, że każdy dzień w pełni radosny, że macierzyństwo to sam róż, cukierki i kolorowe baloniki. Nie uważam też, że jeśli jestem zmęczona, nie mam siły, moja cierpliwość balansuje na cienkiej linii, a płacz którejś z dziewczyn zaczyna mnie irytować, wtedy jestem złą mamą. Nie wstydzę się swoich negatywnych emocji i myślę, że dopóki mam je pod pewną kontrolą, nie są czymś niewłaściwym. Nie dążę do ideału, nie zamierzam pracować nad sobą tak usilnie, by być mamą i żoną stale uśmiechnięta, zadowoloną i pełną energii. Lubię mieć gorsze dni – tak dla odmiany. Poza tym wspieramy się wzajemnie z Gabrysią i Nastusią.

Kryzysy bywały i pewnie jeszcze kilka zaliczę. Pamiętam to straszne uczucie, kiedy Gabrysia płakała (jeszcze jako noworodek) a ja razem z nią, bo nie umiałam jej pomóc i wydawało mi się, że jestem do niczego, że nie nadaję się do roli, w jakiej się znalazłam. Przed porodem czytałam, że często tak bywa, że kobiety reagują w ten sposób. Mimo tej wiedzy i świadomości, nie umiałam sobie z tym uczuciami poradzić. Z Nastusią już nie miałam takich sytuacji.

Kolejnymi trudniejszymi okresami były jakoś trzy pierwsze miesiące życia Gabrysi i Nastusi. Oczywiście byliśmy przeszczęśliwi (i dzisiaj też jesteśmy) i każda z dziewczyn była i jest naszym oczkiem w głowie. Problem był w relacji „my”. Oboje skupieni byliśmy na dzieciach do tego stopnia, że tak naprawdę oddalaliśmy się od siebie o milion lat świetlnych (takie było przynajmniej moje odczucie). Przez jakiś czas byłam nawet rozżalona, bo myślałam, że pojawienie się nowego członka rodziny zbliży nas jeszcze bardziej do siebie, a na początku wyglądało to zupełnie inaczej. Z jednej strony była wielka radość, z drugiej tęsknota. Po tych trzech miesiącach wszystko się stabilizowało.

Bywa gorzej, bywa lepiej, bywa cudownie (…). Najważniejsze, że jesteśmy w tym wszystkim razem.

Gdyby ktoś zadał mi pytanie, czy jestem szczęśliwa, odpowiedziałabym bez wahania „tak i to od prawie trzech lat permanentnie” – gdy tylko dowiedziałam się, że jestem w ciąży.

niedziela, 9 czerwca 2013

spacerem

Wybraliśmy się dzisiaj na rodzinny spacer. Gabrysia w swoim ulubionym kapeluszu. Założyła go także pewnego wieczoru, nie chciała ściągnąć i siedziała na łóżku do północy osuwając się prawie ze zmęczenia. Miała poważny problem: jak położyć głowę na poduszkę, by nie pognieść nakrycia głowy? Sytuacja zaskoczyła mnie do tego stopnia, że nie wiedziałam, jak zareagować.  W końcu, przerażona późną godziną, zdjęłam jej go, chociaż głośno protestowała i szybko schowałam. Zasnęła w pół sekundy.
 



 
 
 

piątek, 7 czerwca 2013

O tym, co niebezpieczne.

Znalazłam książkę, która myślę, pomoże mi w opowiadaniu Gabrysi o niebezpieczeństwach. Na razie czytamy i oglądamy ją wybiórczo. (do postu o sięganiu gwiazd)


czwartek, 6 czerwca 2013

Karmię piersią w miejscach publicznych!


Pierwszy raz karmiłam piersią poza domem i na otwartej przestrzeni Gabrysię, gdy miała niecały miesiąc. Wracałyśmy ze spaceru i rozpłakała się niesamowicie. Jedynym miejscem, które było w pobliżu i nadawało się do tej czynności, ze względu na miejsce siedzące, był akurat przystanek autobusowy. Pusty, ale w pobliżu i obok przechodziło sporo osób. Wyciągnęłam swoje Maleństwo z gondoli i bez żadnych zahamowań podałam jej pierś. Dopiero mina zażenowanego brata, który mi towarzyszył, uświadomiła mi, że taki widok może dla niektórych stanowić problem.

Na szczęście to jest właśnie ich problem a nie mój!

Nie wdaję się z dyskusje pt. "wypada - nie wypada karmić w miejscach publicznych". Robię to, gdy potrzebuje tego moje dziecko. Być może ludzie mi się przyglądają, komentują, nie wiem, jestem skupiona na czymś innym. Zastanawiam się, czy takich mam jest więcej, bo albo ich nie ma (przynajmniej w moich okolicach i miejscach, w których przebywam), albo po prostu ich nie zauważam, bo widok ten jest dla mnie tak naturalny. Nie wydaje mi się, by kobieca pierś była czymś gorszącym, zwłaszcza w takiej sytuacji. Bardziej gorszą mnie mężczyźni oddający mocz (niby na uboczu), odwróceni tyłem, ale tyłem zależy też dla kogo i z której strony się idzie. No ale to w sumie też jest potrzeba, tylko że po karmieniu piersią nie zostawiam na chodniku mokrej, śmierdzącej plamy. Cóż.

Liczę się z uczuciami innych, domyślam się, że kogoś mogę wzruszyć, zgorszyć, zawstydzić, dlatego w miarę możliwości zakrywam pierś (na przykład pieluszką tetrową albo chustą), tak by nie zmniejszyć komfortu Nastusi (bo on jest najważniejszy). Nie chcę polemizować, nie chcę prowokować, nie chcę niczego udowadniać, nie walczę ze światem, bo nie mam dla tej kwestii takich zapędów. Ja tylko karmię najbliższą mi osobę, daje jej bliskość, której potrzebuje. I tyle.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Pożegnanie ze smokiem - podsumowanie.


Nie było tak źle. Co prawda jeszcze go nie wyrzuciłam, ale myślę, że do końca tygodnia będę mogła to zrobić. W sobotę nie używałyśmy go w ogóle, w niedzielę, skorzystałyśmy z niego raz i to dosłownie na minutkę, dzisiaj nawet nie wiem, gdzie jest.

Nastusia nie wygląda na nieszczęśliwą. Ma tysiąc zajęć i nie ma głowy do smoka. Wczoraj nauczyła się klaskać, a dzisiaj w końcu zawołała „mimi” (intepretuję to sobie jako „mama”), bo do tej pory ciągle „tata, tata”.

(…)