Idę do urzędu. Pani przy stanowisku miła,
zainteresowana Gabrysią i Anastazją. Zagaduje, pozwala powybierać im długopisy
z całej kubkowej kolekcji ( Nastce najbardziej przypada do gustu ten z reklamą
Wyborowej ). Załatwiam i odpowiadam na rzucane kątem pytania: że jaka różnica
wieku, że dwie dziewczynki ( czy aby na pewno ). Pod koniec Pani wysuwa
wniosek: musi być ciężko kobiecie z dwójką małych dzieci.
„Tak jak widać” - odpowiadam.
Jesteśmy w sklepie. Stoimy w kolejce do wagi.
Gabrysia zamierza zważyć i wycenić wybrane owoce. Nastka rozgląda się z pozycji
„w spacerówce”. Kobieta przed nami odwraca się, dokładnie mierzy. Jej wzrok
zatrzymuje się na mnie. Słyszę pełne ubolewania: „Pani to się umorduje z tymi
dziećmi”.
„Ma Pani rację.” – mówię – „Jestem nieziemsko
umordowana”.
Wieczorem pytam męża, czy wyglądam aż tak
źle. No ja wiem, że jestem większa ( dowiedziałam się o tym wczoraj ). Jednak
skoro tyję, znaczy, że mam czas jeść. Jeśli mam czas na jedzenie, znaczy, że
dzieci mnie aż tak nie absorbują.
Na razie rozważam opcję zrobienia sobie
jakiegoś fantazyjnego tatuażu na twarzy: umordowanego strusia na czole albo
koguta na policzku. Myślę, że rozwiązałby problem.