wtorek, 30 lipca 2013

W kolejce do lekarza.


Zrobiłam to po raz pierwszy. Nigdy nie prosiłam w kolejce do lekarza o przepuszczenie mnie, bo jestem z dwójką dzieci. Zawsze liczę się z tym, że przede mną może być trochę ludzi i staram się tak zorganizować, by ten czas oczekiwania jak najbardziej dziewczynom urozmaicić. Oczywiście zdarzało się, że gdy tylko pojawiłam się w przychodzi, zostawałam wpuszczana poza kolejką i korzystałam z tego, oczywiście będąc wdzięczną. Nigdy jednak tego nie wymagam.

Dzisiaj także wybrałam się na wizytę – tym razem z Gabrysią ( oczywiście w towarzystwie Nastusi ). Do tego lekarza chodzimy od jakiegoś czasu regularnie, więc wiedziałam mniej więcej, czego mogę się spodziewać. Przed nami były dwie osoby plus trzy po badaniach – razem pięć. Przeczekałyśmy i gdy przyszła nasza kolej, nagle okazało się, że po badaniach są jeszcze 4 osoby i dopiero my. Przyznam, że trochę się zdziwiłam i zirytowałam. Nikt nie potrafił mi tego logicznie wytłumaczyć, a myślę, ze gdybym usłyszała jakeś sensowne wyjaśnienie, zrozumiałabym. Dowiedziałam się tylko, że te osoby siedzą od samego rana. Nie mogłam tego zanegować, bo zakodowałam w pamięci tylko tych, którzy zostali mi wskazani na samym początku. Najwidoczniej zostałam wprowadzona w błąd albo te badania trwają bardzo długo.

Może i nie zrobiłabym tego ( choć pewna nie jestem ), gdyby nie jakieś dziwne przeczucie ( pewności nie miałam ), że jedna z tych czterech czekających osób przyszła po mnie i wskazano jej nawet mnie jako ostatnią z kolejki – ale że byłam wtedy zajęta wyciąganiem Nastki z nosidełka, nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. Właśnie to wrażenie popchnęło mnie do podjęcia działań, które miały na celu wpłynięcie na „nową kolejkę”. Do tej pory przebywałam trochę dalej – żeby swobodnie zajmować się dziewczynami. Wiedziałam, że Nastka jest już zmęczona i drażliwa, więc o płacz nie będzie trudno. Ludzie bardzo źle znoszą płaczące dzieci. Wsadziłam Małą do spacerówki i podeszłam bliżej. Za chwilę na korytarzu rozległ się TEN DŹWIĘK. Po kilkunastu sekundach zadzwoniłam jeszcze do Męża, by opowiedzieć mu o naszej trudnej sytuacji i wyrazić zwątpienie, czy w ogóle do lekarza się dostaniemy, bo dziewczyny chyba długo nie wytrzymają. Nie skończyłam nawet rozmowy, gdy otrzymałam niemal chóralną propozycję wejścia jako pierwsza.

Byłyśmy tylko na wizycie kontrolnej i od razu poprosiłam lekarza, by zajęła ona jak najmniej czasu, z racji że zostałam przepuszczona. Wydaje mi się, że nie trwała długo. Gdy wyszłyśmy na korytarzu robiło się nerwowo, bo mężczyzna z dzieckiem, który był po nas również wyrażał swoją dezaprobatę, ale w bardziej bezpośredni i agresywny sposób. Ewakuowałyśmy się więc stamtąd jak najszybciej.  Tym sposobem udało nam się wrócić do domu na drugie śniadanie i drzemkę. Niczego nie musiałam przesuwać.

Chciałabym bardzo podziękować: osobom, które dzisiaj pozwoliły nam wejść poza kolejką, osobom, które któregoś dnia również nas przepuściły, gdy tylko pojawiłyśmy się w przychodzi a przed nami było ze dwadzieścia osób – wystarczyło, że zapytałam, kto ostatni i od razu zaproponowano mi wejście do gabinetu, Pani, która pomogła mi wynieść spacerówkę z autobusu, ludziom, którzy przepuścili mnie w kolejce w markecie, gdy byłam w dziewiątym miesiącu ciąży z Gabrysią, nawet niektórzy grozili, że jeśli komuś to nie odpowiada, wezwą ochronę, a klientowi, który wypakował zakupy na taśmę, pomagali je wkładać z powrotem do koszyka i nie było żadnego „ale” a moje tłumaczenia, że czuję się świetnie i że przecież mogłam iść do kasy z pierwszeństwem albo usiąść na ławeczce, a mąż stałby sam, nic nie dały ( … ).

 Takie sytuacje są naprawdę miłe, a ludzie są po prostu z natury dobrzy.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Zachłyśnięcie.





Kilka dni temu przeżyłam chwile grozy. Gabrysia zachłysnęła się niefortunnie lekarstwem ( w syropie ). Było to na tyle poważne, że nie mogła przez chwilę złapać oddechu, zbladła i posiniały jej usta. Koleżanka, która była akurat u mnie zareagowała natychmiast i zamierzała zadzwonić po karetkę pogotowia. Na szczęście Małej udało się odkaszlnąć i szybko nabrała kolorów.

Gdy dostrzegłam, że Córeczka ma problemy z odkaszlnięciem, jako że wyglądało to na odruch wymiotny, zaniosłam ją do łazienki, tam widząc, że robi się blada, przełożyłam ją przez kolano, tak, by uciskało ono przeponę i poruszałam nią rytmicznie. Nie miałam pojęcia, czy postępuję właściwie. W szalejących myślach zbierałam jakiekolwiek informacje i łapałam każdy pomysł i zastanawiałam się w ułamku sekundy, czy jest dobry. Zamierzałam rozpocząć uderzenia w plecy ( nie mam pojęcia, dlaczego od razu tego nie zrobiłam ), ale nie było to już konieczne.

Po całym zdarzeniu poinformowałam o wszystkim męża, a ten zadzwonił do swojej cioci, która ma wykształcenie medyczne, by dowiedzieć się, jak mamy dalej postępować. Na wszelki wypadek obserwowałam jeszcze uważnie Gabrysię przez jakiś czas, przesunęłam jej z tego powodu nawet porę drzemki. Następnego dnia udaliśmy się do pediatry ( jako że przyjmuje on tylko raz w tygodniu, a lepiej żeby był to właśnie lekarz tej specjalności; o ile z Małą nic złego się nie dzieje i nie kaszle, nie musimy zgłaszać się do przychodni od razu ). Lekarz osłuchał, zrobił wywiad, nie zlecał prześwietlenia. Wizyta u niego była o tyle ważna, że w konsekwencji zachłyśnięcia mogło rozwinąć się tzw. zachłystowe zapalenie płuc. Poza tym, gdyby nie był to płyn, ale na przykład jakiś mały przedmiot, który się wydostał i tak należy zgłosić się do specjalisty, by sprawdzić, czy nie doszło do uszkodzenia żadnych narządów wewnętrznych, czy jakaś część układu oddechowego nie została podrażniona.

Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Od tamtego dnia chyba setki razy obejrzałam wszystkie filmiki, schematy, instrukcje udzielania dzieciom pomocy w takich sytuacjach, jak i innych, zagrażających życiu czy zdrowiu. Zamierzam powracać do tego regularnie, by zawsze wiedzieć, co robić i jak reagować.




niedziela, 28 lipca 2013

Uff, gorąco!

 
Leniwa ta niedziela. Gorąco, duszno, ale i tak chciałabym, żeby trwała, trwała ( … ).






W mieszkaniu prawie 28°C, a na zewnątrz 34° i na szczęście słońce ledwo przebija się zza chmur.

Najlepsza pogoda na spędzenie dnia nad wodą, ale chociaż Nastka dzisiaj od rana nie gorączkuje, zastanawiam się poważnie, czy taki wypad byłby wskazany, po trzech dobach walki jej małego organizmu z podwyższoną temperaturą. Może warto wstrzymać się ten jeden dzień.

W domu ratujemy się klimatyzatorem – który nie daje rady w sumie obniżyć temperatury, ale przyjemnie zmienia powietrze i oddycha się zdecydowanie lepiej.






Dwoma małymi wiatrakami.







Niedzielo trwaj, trwaj mimo wszystko ( … ).

piątek, 26 lipca 2013

Krzesełko do karmienia.




Na wyjazd nie zabierałyśmy ze sobą krzesełka do karmienia ( bagaży było tyle, że prawdopodobnie i tak by się nie zmieściło ), ale okazało się, że na miejscu jest jedno, z którego Nastusia mogła korzystać. Dzięki temu mam w tej chwili jakieś porównanie. Chociaż najprawdopodobniej w najbliższym czasie nie będziemy szukali nowego – po doświadczeniu z tym, które mamy obecnie i tym, z którego korzystała gościnnie Anastazja, mogę pokusić się o dokonanie subiektywnego podsumowania.

Gdy szukaliśmy krzesełka dla Gabrysi ( używa go teraz młodsza siostra – wymieniliśmy jedynie sam „wkład ceratowy” ) ważnym dla nas było: by oparcie siedziska było regulowane i Gabrysia mogła jeść w pozycji półleżącej ( gdy jeszcze nie siedziała dobrze ), by było ono stabilne, miało koła, które w razie potrzeby można zablokować. Przyznam, że najbardziej podobały mi się wtedy krzesełka drewniane, ale właśnie ze względu na kręgosłup córeczki, nie chcieliśmy za wcześnie sadzać jej w takiej pozycji.

Kupiliśmy krzesełko firmy Coletto. Generalnie jesteśmy z niego zadowoleni. Przetrwało wiele i myślę, że będzie mogło jeszcze spokojne posłużyć jakiemuś maluchowi. Jego minusem okazał się profilowany blat stoliczka, na którym nie można położyć talerza, musi być on albo bardzo malutki, albo ustawiony z boku.
 
 




Porównując nasze, do wypożyczonego ( jednego z modeli Baby Ono ): z blatem tego drugiego nie było takiego problemu, krzesełko miało 4 kółka ( nasz tylko dwa z tyłu ) – z Nastusią nie, ale z Gabrysią bardzo często poruszałam się po mieszkaniu i przesuwałam je, a podnoszenie i prowadzenie na tylnych kołach nie było jednak wygodne dla mnie ani tym bardziej komfortowe dla dziecka. Baby Ono i owszem miało regulowane siedzisko, ale całe a nie samo oparcie.

Gdybym teraz miała jeszcze raz kupować krzesełko musiałoby ono mieć:

- regulowane oparcie siedziska ( do pozycji półleżącej );

- 4 koła – koniecznie z blokadą ( chociaż dwa z nich, ale lepiej byłoby gdyby jednak wszystkie );

- płaski blat stolika ( jedynie z zabezpieczeniami na brzegach i ewentualnie miejscem na kubek z piciem );

- odpowiednią przestrzeń między spodem stolika a siedziskiem ( żeby Maluch miał swobodę ruchu ) – spotkaliśmy się bowiem z takim, w którym po włożeniu, dziecko miało prawie zablokowane uda;

- pasy ( oczywiste );

- warto się dowiedzieć, czy można dokupić osobno części – nasz „wkład ceratowy” po Gabrysi był bardzo zniszczony i bez problemu kupiliśmy kolejny.

Nastusia korzysta z krzesełka, ale pewnie niedługo przestanie, bo najlepiej je się jej posiłki, gdy sadzam ją ( i asekuruję ) przy małym stoliku naprzeciwko Gabrysi.

 



czwartek, 25 lipca 2013

38,5°C



Nastusia dzisiaj nad ranem zaczęła gorączkować. Obawiam się, że to może być jej pierwsza „trzydniówka”. Do tej pory nie przeszła żadnej – w przeciwieństwie do starszej siostry, która ma za sobą kilka. Liczyłam się z tym, że może się w końcu pojawić, tym bardziej, że u Małej zaczął się okres ząbkowania.

Dzieciom powinno zbijać się temperaturę dopiero, gdy sięgnie ona 38,5°C. Z Gabrysią chyba tylko jeden albo dwa razy udało mi się dotrwać do tego momentu. Poza nimi zawsze podawałam lek wcześniej, choć starałam się, by było to około 38°C. Gabriela potrafiła już przy o kilka stopni niższej przelewać się przez ręce. Bardzo źle do tej pory znosiła gorączkowanie. Poza tym najczęściej było tak, że najpierw temperatura rosła stopniowo, a w pewnym momencie ( właśnie tak około 37,7-37,8°C zaczynała galopować i obawiałam się, że sobie z nią nie poradzę ). Raz wymknęła nam się spod kontroli i chociaż wiem, że 40° to nie jest dla małego dziecka jakaś straszna temperatura, jednak Gabrysia wyglądała wtedy tak przerażająco, że przez chwilę zaczęłam wątpić i konsultowaliśmy się z lekarzem.

Nastusia lepiej radzi sobie z podwyższoną ciepłotą ciała ( ale to dopiero jej druga w życiu ). Do 37,5°trochę marudziła i nie chciała rozstawać się ze mną ani na sekundę ( musiałam ją ciągle trzymać na rękach ). Przy 38 ° i owszem była rozpalona, ale zachowywała się prawie normalnie. Jednak właśnie gdy zbliżała się do tej temperatury, zaczęłam ją mierzyć regularnie i rosła w coraz mniejszych odstępach czasu, więc gdy termometr wskazał 38,2°, podałam jej lek.

Gorączki dzień pierwszy prawie za nami. Byle do niedzieli J i oby nie przykleiła się po drodze jakaś infekcja.

wtorek, 23 lipca 2013

O wsi.




Te kilka dni spędziłyśmy bardzo przyjemnie. Lubię wieś i marzę o tym, by wyprowadzić się z miasta. Dziewczyny chyba też wolałyby zamienić mieszkanie w bloku i spacery po chodnikach wzdłuż ulicy na jakiś mały wiejski domek i łono natury. Przynajmniej na razie J.

Właściwie zaraz po śniadaniu wychodziłyśmy na zewnątrz. Tam też jadłyśmy pozostałe posiłki. Śpiew ptaków, szum lasu, kury, kaczki, psy i masa owadów – od motyli ( także tych z żółtymi skrzydełkami, a myślałam, że już wyginęły; wieki ich nie widziałam
), po wszelkiego rodzaju muchy, muszki, robaczki ( … ). Trawa, piasek – ten jasny i ten ciemny ( idealny do kurzenia ), cisza ( nie słychać sąsiadów, dzieci biegających pod blokiem, krzyczących matek ). No i  wolność – bo niemal wszędzie Gabrysia mogła chodzić sama, Nastusia też poznawała świat z perspektywy „na trawie”.

Kiedy koleżanka ( ta, u której gościłyśmy ) zapytała mnie pod koniec naszego pobytu, czy wypoczęłam, wahałam się odpowiedzią. Myślałam wtedy, że mimo wszystko ciągle miałam na oku dziewczyny i już po szesnastej nie pojawiał się Dawid i nie mogłam przestawić czujności na niższy stopień ( chociaż w razie potrzeby zawsze mogłam liczyć na pomoc ). Jednak gdy wróciłyśmy do domu dopiero uświadomiłam sobie, że zrelaksowałam się niesamowicie.

Ten wyjazd ( pierwszy z dwójką dzieci i bez męża ) naprawdę wiele mi uświadomił i nauczył. Nabrałam więcej pewności siebie i wiary w swoje umiejętności. Zrozumiałam, że z Gabrysią i Nastusią mogę już bardzo dużo i we trzy potrafimy sobie świetnie poradzić. Zapałałam miłością do wyjazdów – już planuję kolejne, może nie jakieś dalekie wyprawy, ale na pewno równie ekscytujące ( dla nas ), na które jakoś nie zdobywałam się do tej pory. Stałam się odważniejsza i już nie czuję potrzeby asekurowania się ewentualną pomocą męża ( co nie oznacza, że go nie potrzebuję J ).

Bardzo dziękujemy koleżance A., jej Mamie i Malutkiej A. za mile spędzony czas. Pozdrawiam także kolegę M. J.

niedziela, 14 lipca 2013

wyjeżdżamy


Dostałyśmy dzisiaj propozycję wyjazdu na wieś. Właśnie się pakujemy. Najprawdopodobniej wrócimy w piątek. Jestem podekscytowana, bo to nasz pierwszy taki wyjazd i pierwsza ( od kiedy jest też Nastusia ) tak długa rozłąka z Tatą ( Mężem ).

 

spacerem ( wzdłuż Iny )

Wczoraj spacerowaliśmy Aleją Słowiczą:







piątek, 12 lipca 2013

balkonem ( była sobie rzodkiewka )


Jeszcze jakiś czas temu mój balkon był taki zielony i pozytywny ( patrz post balkonem ). Teraz wygląda tak:




Nie wyszło mi coś to balkonowe sianie i sadzenie. A byłam pełna zapału i entuzjazmu. Niestety mimo pielęgnacji, podlewania, doglądania, przerzedzania ( bo Gabrysia zaszalała i zdecydowała, by było dużo i gęsto ), nic z tego nie wyszło i właściwie poza kilkoma rzodkiewkami, które były małe i łykowate, żadnych plonów nie zebraliśmy. Później wyrwaliśmy większość i posialiśmy na nowo, ale bez lepszego efektu. Dlatego odpuściłam sobie i przestałam zaglądać do swoich roślinek. Nie wiem, czy nie służyło im miejsce, ograniczenie przestrzeni doniczką, czy ziemia, którą kupiliśmy w markecie.

Jest mi przykro i zastanawiam się, czy skoro nie udało mi się na balkonie, powinnam porywać się na działeczkę ( ale co tam – porwę się, jeśli będzie taka możliwość J ).

Moja przemiana pogłębia się. Kiedyś nie wyobrażałam sobie siebie przy grządkach marchewki, rzodkiewki, pietruszki ( … ). Teraz cichutko o nich marzę. Gdy już zaczęłam, nadal byłam przeciwna kwiatom. Dla mnie resztę działki, która nie byłaby wykorzystana na warzywa, powinna pokrywać równiutko skoszona trawa. Dzisiaj obejrzałam sobie „ogród Rozalii” (http://byrossalia.blogspot.com/2013/07/witam-serdecznie-na-samym-poczatku.html?showComment=1373658850737#c6312466145295261749 ).

Kwiaty chyba jednak też bym chciała.

czwartek, 11 lipca 2013

Inhalacje.





Inhalator kupiliśmy, kiedy Gabrysia miała 8 miesięcy i dopadło ją zapalenie krtani. Od tamtego czasu jest to ( poza paracetamolem i ibuprofenem w razie gorączki ) podstawowa broń do walki z wszelkimi przeziębieniami. Nie wiem, na ile jest to zasługa tego urządzenia, ale do tej pory ( czyli zaraz będzie dwa lata Gabrysi i dziewięć miesięcy życia Anastazji ) dziewczyny ( odpukać! ) nie były leczone antybiotykami.

Teraz wszystkie trzy złapałyśmy lekką infekcję. Nic groźnego, ale Nastusia zaczęła kaszleć, więc mimo wszystko wybrałam się do lekarza, by ją osłuchał. Zalecenia? Dwa – trzy dni bez spacerów i inhalowanie ( co robiłam od początku ). Jeszcze jutro posiedzimy profilaktycznie w domu, ale myślę, że w sobotę będziemy już szalały na placu zabaw.

Żałuję, że sama wcześniej nie odkryłam mocy tego „zabiegu”. Także leczę się w ten sposób i równie skutecznie.

Po monitorze oddechu to drugi zakup, który okazał się strzałem w dziesiątkę.


środa, 10 lipca 2013

mama mamie




Dzisiaj usłyszałam:

po pierwsze – za lekko ubieram dzieci, im jest zimno, bo może i na słońcu jest ciepło, ale gdy wejdę z nimi w cień, to już nie;

po drugie – nie powinnam budzić Gabrysi o 7 rano ( Nastusi nie budzę, ale ona sama bardzo szybko się do nas dopasowuje ); dziecko powinno zasypiać i wstawać, kiedy chce;

po trzecie – Gabrysia ( niebawem będzie świętowała drugie urodziny ) je tak niewiele, bo ja jej podaję na przykład owoce, kromkę chleba w całości do gryzienia, a powinnam jej kroić na małe kawałki;

po czwarte – dlaczego nie daję dziewczynom słodyczy ? inne dzieci je jedzą i nic im nie jest.

Po pojawieniu się na świecie Nastusi ( drugiej córeczki ) w dużym stopniu uodporniłam się na taką krytykę i zdobyłam pewność siebie jako mama. Jednak czasami bywają gorsze dni i takie ataki potrafią trochę wyprowadzić z równowagi. Wdech, wydech ( … ).

Już mi przeszło a ta dzisiejsza lekcja o wychowywaniu dzieci jeszcze bardziej umocniła mnie w przeświadczeniu, że trzeba bardzo uważać, kiedy chce się komuś radzić.

To chyba leży w naturze kobiety-matki – przekazują wiedzę dalej, dzielą się swoim doświadczeniem. Sama mam znajome z małymi dziećmi i garnę się bardzo do takiego pomagania. Staram się jednak bardzo uważać, żeby moje słowa nie stały się krytyką albo nie zostały w ten sposób odebrane. Dlatego mówię o swoich dzieciach, unikam mentorskiego tonu, nie używam słów „powinnaś, źle robisz”. Nie myślę także „ja wiem lepiej, bo mam już dwójkę”, bo takie założenie nie sprzyja konwersacji mamy z mamą.

Oduczyłam się ( właściwie od niedawna, chyba od kiedy zaczęto wytaczać przeciwko mnie powyższe działa ) oceniania innych mam. Nie myślę już w ten schematyczny sposób, że ja robię dobrze, ona źle. To nie jest prawdą. Nie ośmieliłabym się teraz powiedzieć żadnej kobiecie, która kocha swoje dziecko i chce dla niego jak najlepiej, że postępuje niewłaściwie, bo ubiera dzieci grubiej, bo pozwala im oglądać tv, bo daje słodycze, bo nie rezygnuje ze smoczka. Nie myślę już tymi kategoriami.

Szanuję to, że ktoś opiekuje się i wychowuje dzieci inaczej niż ja.

Przecież na to nie ma jednej recepty.

ps  i nie dam się sterroryzować J


wtorek, 9 lipca 2013

dwa tygodnie





Minione dwa tygodnie różniły się od siebie diametralnie. Chyba miałam jakiś spadek formy i w pierwszym całkowicie wybiłam się z rytmu. Kładłam się o drugiej, trzeciej w nocy, do tej godziny coś robiłam, coś – wszystko, czego niby nie dało się zrobić w dzień. Potem spałam do dziewiątej, dziewiątej trzydzieści. Dziewczyny również, bo po weekendzie i Dniach Stargardu także zmieniły szybko godziny. W dzień byłam zmęczona i nie miałam siły zrobić tego, co później nadrabiałam w nocy. Tak się kręciło. Zmęczona mama, rozbite dni, rozregulowany zegar biologiczny.

W następnym tygodniu wzięłam się w garść. Wypośrodkowałam godzinę wstawania. Jednak szósta, szósta trzydzieści to było dla mnie odrobinę za wcześnie, ósma i dziewiąta za późno, wstajemy więc o siódmej. Jest to najodpowiedniejsza pora. Te dni minęły płynnie i okazały się bardzo owocnymi. Udało mi się załatwić wiele spraw, wychodzić rano i popołudniu na spacery, znaleźć czas dla siebie i na aktywność fizyczną ( co planowałam już od bardzo dawna ). Chyba znalazłam właściwą godzinę i najlepiej czujemy się wszystkie, gdy właśnie o niej witamy dzień.

Trzeci tydzień niestety zaczął się od zbiorowego przeziębienia, ale mam nadzieję, że w czwartym już w ogóle rozwinę skrzydła: może dorzucę sobie trochę zajęć i załatwię resztę zaległych spraw.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Co to ( jest ) ?




Gabrysia ma obecnie trzy wcielenia: pierwsze to po prostu ona – Gabrysia, drugie - Gastusia ( naśladuje zachowanie siostry ), trzecie - Wielki Znak Zapytania.

Gabrysia jest bardzo sympatyczną i empatyczną dziewczynką.  Lubi nucić piosenkę „Koła autobusu kręcą się”, jeść naleśniki z owocami, przymierzać kapelusze, ma słabość do butów ( nie ominie żadnego sklepu z nimi ), szaleje za autobusami, pociągami, motorami i skuterami, fascynują ją księżyc, słońce i lampy.

Gastusia jest bardzo żywiołowa, energiczna i nieprzewidywalna. Trzeba ją niekiedy pokarmić łyżeczką, zmiksować obiad, pokołysać. Czasami woła „da-da”, uderza w impetem w różne przedmioty rękoma, zdarza jej się „raczkować”.

Wielki Znak Zapytania jest dociekliwy, permanentny i uparty jak osioł. Nie zadaje pytania wprost, nie używa sformułowania „co to jest?”, ale intonuje to pytanie bez używania słów. To specyficzne „co to?” pada chyba tysiące razy w ciągu dnia. Towarzyszy mu skierowany w kierunku obiektu zainteresowania palec. Nie wystarczy odpowiedzieć raz.

- Co to?

- Księżyc.

- Co to?

- Księżyc.

- Co to?

- To jest księżyc.

- Co to?

- To jest księżyc. Księżyc jest żółty. Świeci w nocy.

- Co to?

- To jest księżyc. Księżyc jest żółty. Świeci w nocy. Towarzyszą mu gwiazdy.

( Palec wskazuje na obrazku gwiazdę. )

- Co to?

( … )

niedziela, 7 lipca 2013

spacerem


Od jakiegoś czasu we czwórkę spacerujemy jedynie w niedziele. Po prostu jest coraz więcej rzeczy do zrobienia i uznaliśmy, że nie podołamy, gdy w tygodniu również będziemy wychodzili w komplecie. Niestety doba jest krótka.

Tym bardziej cenię ten niedzielny czas i delektuję się każdą minutą.


środa, 3 lipca 2013

Historia ostatniego smoka.


Pod koniec maja żegnałyśmy się ze smoczkiem ( post ). Myślałam już, że będę mogła wyrzucić go do kosza, gdy pojawiły się problemy ze snem. Anastazja miała bardzo trudny okres i bardzo źle sypiała w nocy ( nie wiążę tego w żaden sposób z odstawieniem smoka – takie cięższe nocki mamy co jakiś czas ). Pierwszą z nich przetrwałam, ale  drugiej posiłkowałam się silikonową częścią piersi. Tak jakoś się potoczyło, że w ciągu kilku nocy stała się ona nieodzownym elementem wykorzystywanym do usypiania. W dzień nie korzystałyśmy z niej w ogóle, ale wieczorem musiała się pojawić i tak do rana. Zastanawiałam się, co zrobić, ale problem rozwiązała Gabrysia. Któregoś dnia zauważyła smoczek na stole i zainteresowała się nim. Chwila mojej nieuwagi i … do dzisiaj nie mogę go znaleźć ( podejrzewam, że wylądował w koszu na śmieci ). Zanim zorientowałam się, że go nie ma, było już późno. Musiałyśmy jakoś sobie radzić. Jaka to była rozpacz. Miałam wrażenie, że w ciągu tych kilku nocy Nastusia uzależniła się bardziej, niż przez poprzednie miesiące. Dałyśmy radę. Już kolejna noc była dużo spokojniejsza i o dziwo Nastka spała bardzo dobrze.

Nastąpiło definitywne pożegnanie ( … ).

Teraz w domu mamy tylko taki gryzak, ale nie cieszy się on zainteresowaniem.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Chomikowe zakupy.




Kiedy przejęłam prowadzenie domowego budżetu zmieniło się moje podejście do wydawania pieniędzy. Nie stałam się skąpa, ale z pewnością rozsądna. Zanim kupię cokolwiek zastanawiam się, czy jest mi to potrzebne, czy mogę pozwolić sobie na określony wydatek. Staram się na bieżąco uzupełniać i analizować tabele. Stałam się też chomikiem zakupowym ( zawsze miałam do tego predyspozycje ). Poluję na promocje i kiedy trafi się coś w bardzo atrakcyjnej cenie, kupuję w ilościach hurtowych. Wracam do domu z tonami „czegośtam” i triumfalnym uśmiechem na twarzy. Czytałam kiedyś, że takie nabywanie może być zgubne, ponieważ człowiek wiedząc, że ma czegoś w większej ilości, zaczyna automatycznie i podświadomie zużywać tego dobra od razu więcej ( niż gdyby miał go w sam raz ). Kontroluję to a w większości przypadków wcale nie muszę, bo na przykład mleko modyfikowane ma określoną dzienną porcję ( więc jej nie przekroczę ), proszek również ma swoje dozy ( a czystych ubrań raczej prać nie będę ), suchych pieluch raczej także nie wyrzucam.

Wiem, że na takich zakupach jestem w stanie dużo oszczędzić. Jednak zanim połakomię się na jakąś promocję muszę wiedzieć, że robię dobry „interes”. Dlatego w miarę możliwości monitoruję ceny produktów, które najbardziej mnie interesują.