piątek, 19 kwietnia 2013

"Uspokoisz się?!"


Wczoraj całą rodzinką wybraliśmy się na zakupy. Nie jestem zwolenniczką „spacerów z dziećmi po sklepach”, ale czasami jest to w naszym przypadku konieczne. Staramy się, by miało to miejsce jak najrzadziej. Rozplanowaliśmy wszystko wcześniej, jak zawsze zrobiliśmy listę zakupów, więc udało nam się wyrobić w dwóch godzinach (ale i tak wróciliśmy bardzo zmęczeni). Kiedy Dawid robił z Gabrysią zakupy spożywcze, ja wybrałam się z Nastusią po buty wiosenne (dla mnie). Po dwóch ciążach muszę na nowo kompletować obuwie, bo moja stopa urosła z rozmiaru 36 na 38 (o reszcie ciała nawet nie wspomnę).

Chodziłam z Nastusią między regałami jedną ręką prowadząc spacerówkę (nasza córeczka od kilku dni z niej korzysta, bo z gondoli próbuje już wychodzić), na drugiej trzymając córkę. Główną alejką szedł „tata” z płaczącą dziewczynką i akurat na naszej wysokości za ten szloch wymierzył jej kilka mocnych klapsów (echo uderzeń rozniosło się po całym sklepie) i wrzasnął „Uspokoisz się?!”. W pierwszym odruchu miałam zamiar podejść do tego mężczyzny i zwrócić mu uwagę lub po prostu przyłożyć mu parę razy w dupę i zapytać jak się czuje w tej chwili, bo tak właśnie czuje się jego dziecko. Szybko uświadomiłam sobie, że jestem z Anastazją, a człowiek, który potrafi podnieść rękę na bezbronne wobec niego dziecko jest tak naprawdę zdolny do wszystkiego, więc nie mogę ryzykować.

Mimo wszystko nie mogłam przestać o tym myśleć i do tej pory mam przed oczami ten straszny obrazek. Rozmawiałam na ten temat z mężem i zapytałam go, czy uważa, że powinnam zareagować. Uznał, że to nie jest moja sprawa, jak ten człowiek wychowuje swoje dziecko. Ale przecież bicie to nie jest wychowywanie! (już minęły czasy tych metod). W tej chwili jest to chyba nawet karalne. Co by dało moje zwrócenie uwagi? Może gdybym zrobiła to w odpowiedni sposób, ten „tatuś” nie dopuszczałby się czegoś takiego chociaż w miejscach publicznych (bo nie wierzę, że w ogóle przestałby to robić). Zmusiłoby go  to może do jakiejś refleksji.

Nikt nie reaguje, bo właśnie jest takie społeczne przeświadczenie, że to jego sprawa, jak wychowuje. Dopóki nie katuje i nie ma śladów na ciele to wszystko jest w porządku. Ale ta dziewczynka nie jest jego własnością, nie jest jego zabawką do bicia. Ma swoje uczucia, swoje racje i swoją osobowość i zbyt mało siły, by się obronić, a dookoła jest tyle dorosłych osób i nikt jej nie pomaga. Nikt nie pomyśli, jakby się czuł, gdyby znalazł się nagle na jej miejscu. Nie jako dziecko, ale jako dorosły. Bo co to za różnica? Dziecko można uderzyć a nas nie?

Bardzo bulwersują mnie takie sytuacje. Pamiętam każdą z nich i ciągle wyrzucam sobie, że mogłam coś zrobić, a nie zrobiłam. Brakuje mi może odwagi, boję się o bezpieczeństwo i komfort psychiczny moich dziewczynek (które są ze mną), bo nie wiadomo jak mogłaby się rozwinąć taka konfrontacja. Nie daje mi to spokoju.

Następnym razem, gdy będę tylko z mężem i będzie on mógł zostać z Gabrysią i Nastusią zrobię coś. Będzie to niepopularne i zapewne nikt  z obserwujących mnie nie poprze, a może wręcz zaatakuje, ale nie będą mnie dręczyły później wyrzuty sumienia, że nie podjęłam żadnych kroków.

Bo uważam, że nie wolno bić dzieci i nie ma na to żadnego usprawiedliwienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz