Wczoraj całą rodzinką wybraliśmy się na zakupy. Nie jestem
zwolenniczką „spacerów z dziećmi po sklepach”, ale czasami jest to w naszym
przypadku konieczne. Staramy się, by miało to miejsce jak najrzadziej.
Rozplanowaliśmy wszystko wcześniej, jak zawsze zrobiliśmy listę zakupów, więc
udało nam się wyrobić w dwóch godzinach (ale i tak wróciliśmy bardzo zmęczeni).
Kiedy Dawid robił z Gabrysią zakupy spożywcze, ja wybrałam się z Nastusią po
buty wiosenne (dla mnie). Po dwóch ciążach muszę na nowo kompletować obuwie, bo
moja stopa urosła z rozmiaru 36 na 38 (o reszcie ciała nawet nie wspomnę).
Chodziłam z Nastusią między regałami jedną ręką prowadząc
spacerówkę (nasza córeczka od kilku dni z niej korzysta, bo z gondoli próbuje
już wychodzić), na drugiej trzymając córkę. Główną alejką szedł „tata” z
płaczącą dziewczynką i akurat na naszej wysokości za ten szloch wymierzył jej
kilka mocnych klapsów (echo uderzeń rozniosło się po całym sklepie) i wrzasnął
„Uspokoisz się?!”. W pierwszym odruchu miałam zamiar podejść do tego mężczyzny
i zwrócić mu uwagę lub po prostu przyłożyć mu parę razy w dupę i zapytać jak
się czuje w tej chwili, bo tak właśnie czuje się jego dziecko. Szybko
uświadomiłam sobie, że jestem z Anastazją, a człowiek, który potrafi podnieść
rękę na bezbronne wobec niego dziecko jest tak naprawdę zdolny do wszystkiego,
więc nie mogę ryzykować.
Mimo wszystko nie mogłam przestać o tym myśleć i do tej pory
mam przed oczami ten straszny obrazek. Rozmawiałam na ten temat z mężem i
zapytałam go, czy uważa, że powinnam zareagować. Uznał, że to nie jest moja
sprawa, jak ten człowiek wychowuje swoje dziecko. Ale przecież bicie to nie
jest wychowywanie! (już minęły czasy tych metod). W tej chwili jest to chyba
nawet karalne. Co by dało moje zwrócenie uwagi? Może gdybym zrobiła to w odpowiedni
sposób, ten „tatuś” nie dopuszczałby się czegoś takiego chociaż w miejscach
publicznych (bo nie wierzę, że w ogóle przestałby to robić). Zmusiłoby go to może do jakiejś refleksji.
Nikt nie reaguje, bo właśnie jest takie społeczne
przeświadczenie, że to jego sprawa, jak wychowuje. Dopóki nie katuje i nie ma
śladów na ciele to wszystko jest w porządku. Ale ta dziewczynka nie jest jego
własnością, nie jest jego zabawką do bicia. Ma swoje uczucia, swoje racje i swoją
osobowość i zbyt mało siły, by się obronić, a dookoła jest tyle dorosłych osób
i nikt jej nie pomaga. Nikt nie pomyśli, jakby się czuł, gdyby znalazł się
nagle na jej miejscu. Nie jako dziecko, ale jako dorosły. Bo co to za różnica?
Dziecko można uderzyć a nas nie?
Bardzo bulwersują mnie takie sytuacje. Pamiętam każdą z nich
i ciągle wyrzucam sobie, że mogłam coś zrobić, a nie zrobiłam. Brakuje mi może
odwagi, boję się o bezpieczeństwo i komfort psychiczny moich dziewczynek (które
są ze mną), bo nie wiadomo jak mogłaby się rozwinąć taka konfrontacja. Nie daje
mi to spokoju.
Następnym razem, gdy będę tylko z mężem i będzie on mógł
zostać z Gabrysią i Nastusią zrobię coś. Będzie to niepopularne i zapewne
nikt z obserwujących mnie nie poprze, a
może wręcz zaatakuje, ale nie będą mnie dręczyły później wyrzuty sumienia, że
nie podjęłam żadnych kroków.
Bo uważam, że nie wolno bić dzieci i nie ma na to żadnego
usprawiedliwienia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz