wtorek, 9 lipca 2013

dwa tygodnie





Minione dwa tygodnie różniły się od siebie diametralnie. Chyba miałam jakiś spadek formy i w pierwszym całkowicie wybiłam się z rytmu. Kładłam się o drugiej, trzeciej w nocy, do tej godziny coś robiłam, coś – wszystko, czego niby nie dało się zrobić w dzień. Potem spałam do dziewiątej, dziewiątej trzydzieści. Dziewczyny również, bo po weekendzie i Dniach Stargardu także zmieniły szybko godziny. W dzień byłam zmęczona i nie miałam siły zrobić tego, co później nadrabiałam w nocy. Tak się kręciło. Zmęczona mama, rozbite dni, rozregulowany zegar biologiczny.

W następnym tygodniu wzięłam się w garść. Wypośrodkowałam godzinę wstawania. Jednak szósta, szósta trzydzieści to było dla mnie odrobinę za wcześnie, ósma i dziewiąta za późno, wstajemy więc o siódmej. Jest to najodpowiedniejsza pora. Te dni minęły płynnie i okazały się bardzo owocnymi. Udało mi się załatwić wiele spraw, wychodzić rano i popołudniu na spacery, znaleźć czas dla siebie i na aktywność fizyczną ( co planowałam już od bardzo dawna ). Chyba znalazłam właściwą godzinę i najlepiej czujemy się wszystkie, gdy właśnie o niej witamy dzień.

Trzeci tydzień niestety zaczął się od zbiorowego przeziębienia, ale mam nadzieję, że w czwartym już w ogóle rozwinę skrzydła: może dorzucę sobie trochę zajęć i załatwię resztę zaległych spraw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz