środa, 13 marca 2013

Dlaczego ona płacze?


Zdarza się, że małe dzieci płaczą: czasami częściej niż wydaje nam się, że powinny. W ogóle mamy jakieś wewnętrzne przeświadczenie, że zachowywać muszą się zupełnie inaczej niż tak jak to robią. Płacz dziecka nie mieści się w naszych oczekiwaniach wspólnego bytowania. Ale dlaczego?

Czytałam, że jesteśmy przez naturę obdarzeni wrażliwością, dzięki której bezwiednie zajmujemy się płaczącym maleństwem, że nie umiemy przejść obok tego bez wzruszenia. Ten nasz instynkt ma gwarantować niemowlęciu przetrwanie. Zaspokajamy więc jego potrzeby, ale to czasami nie przynosi żadnych efektów. Zaczynamy odczuwać dyskomfort – tak chyba nie może być, coś jest nie tak (a może właśnie wszystko jest w porządku, ale nie umiemy tego po prostu zaakceptować).

 nie mogę tego znieść

Gdy bezbronne niemowlę (czy noworodek) płacze, Mamie aż pęka serce – dwoi się i troi,  żeby pomóc. Kiedy mija jakiś czas, a sytuacja się nie zmienia, pojawia się lęk. Czy może coś je boli? Czy zrobiłam wszystko, co mogłam? Ja również byłam przerażona. Wiedziałam, że takie maleństwa płaczą, wiedziałam, że spokój matki jest w takich sytuacjach kluczowy, ale nie raz zdarzyło mi się, że płakałam razem z Gabrysią albo zarzucałam sobie, że nie nadaję się na mamę skoro nie potrafię jej pomóc. Ta bezsilność była chyba najgorsza. Teraz wygląda to inaczej, choć nie przeczę, że momenty, w których już ponad półtoraroczna córeczka wręcz „wrzeszczy” i nie mogę zidentyfikować przyczyny odrobinę mnie stresują, a już zdecydowanie bardziej (i nad tym chyba nie zdołam nigdy zapanować) gdy wiem, że są to jakieś dolegliwości fizyczne.

Przy Nastusi byłam (jestem) już dużo bardziej opanowana – jej płacz nie wzbudza we mnie poczucia winy, nie traktuję go jako wyznacznik mojego poziomu troski o nią. Może nauczyło mnie tego doświadczenie, ale i na pewno jedna z sytuacji jaka spotkała mnie w szpitalu, gdzie byłam po urodzeniu Gabrieli (nie przełożyłam tego wtedy od razu na „dzielność w znoszeniu łkania” młodszej córeczki, bo jako początkujący rodzic nie mogłam znaleźć w sobie takiej siły – choć sukcesywnie nad tym pracowałam). Nie pamiętam, która to była doba życia naszej kruszyny, ale byłam już wystarczająco zmęczona, by serce zaczęło mi kołatać od samego podmuchu powietrza. Gabrysia płakała – przebrałam ją, nakarmiłam, tuliłam, nosiłam, całowałam a ona nie przestawała. W końcu przyszła pielęgniarka. Powiedziałam jej, że zrobiłam już wszystko co mogłam, że nie mam pojęcia, co się dzieje. Uśmiechnęła się i wzięła na ręce Gabrysię, powiedziała jej coś do uszka i ta ucichła momentalnie. Byłam w szoku. Rzeczywiście, mimo że nie okazywałam tego na zewnątrz (nie wykonywałam nerwowych ruchów, nie podnosiłam głosu) – maleństwo wyczuwało mój stres i nie mogło samo się uspokoić. Próbowałam takim spokojem opanowywać później szloch w domu, ale trochę potrwało zanim się tego nauczyłam.

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz