Z zegarkiem w ręku
Płacz dziecka w odczuciu dorosłych jest niemierzalny – sam
jego dźwięk powoduje, że czas przestaje mieć znaczenie, nie możemy go
racjonalnie określić. Kiedy noworodka albo już niemowlę odwiedza rodzina,
znajomi – wystarczy jeden przeciągły krzyk i kilka łez, by wszyscy się
zaniepokoili, niektórzy nawet nie są w stanie tego znieść („- ona ciągle płacze”).
Piszą, mówią, że kolki wiążą się nawet z kilkoma godzinami
płaczu i to raczej jest dla nich standard. Dlatego tego typu niepokojące
zachowanie naszej Gabrysi w porach wieczornych od razu podpięliśmy pod tę
dolegliwość. Nikt nie protestował i nie wyprowadzał nas z błędu. To była łatwa
i wygodna diagnoza. Jednak pewnego popołudnia – gdy zachodziliśmy w głowę jak
pomóc naszej kruszynie, której krzyk miał znowu trwać kilka godzin,
postanowiliśmy sprawdzić, ile czasu naprawdę to zajmuje. Okazało się, że około
20 minut – 20 minut, które wydawały się wiecznością. Ta świadomość bardzo nas
uspokoiła i chyba samo dziecko również (albo po prostu nadszedł etap, w którym
i tak miało się to zmienić), bo wieczory stawały się stopniowo coraz
spokojniejsze.
Od tamtej pory zegarek był nieodzowny. Okazało się, że Mała
płacze tak naprawdę bardzo mało – a kilka minut to jak miła rozmowa przy
herbatce. Przy Nastusi nasza praktyka była normą i skutecznie odpieraliśmy
komentarze innych – długo? ciągle? ależ to zaledwie dwie minuty (…)
Jeśli zaczęlibyśmy
mierzyć, ile czasu zajmują nasze wypowiedzi, okazałoby się, że nasze dziecko w
sumie jest małomówne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz