Ustaliliśmy z mężem zasadę, że jeżeli jedno z nas powie
dziecku „nie wolno”, drugie nie podważy tego zdania. Następnie postanowiliśmy,
że będziemy wypowiadali te słowa bardzo rozważnie i nie zmieniali zdania
(dopóki dziewczyny nie będą potrafiły przedstawić nam jakiś argumentów przeciw
niemu i możliwa będzie dyskusja), jak i za każdym razem wytłumaczymy, dlaczego
tak właśnie zdecydowaliśmy.
Na początku trudno było wypracować w sobie konsekwencję. Gdy
czegoś zabronimy i dziecko zacznie rozpaczać, włącza się współczucie i myśl „a
właściwie, dlaczego nie, jeżeli raz pozwolę to nic się nie stanie”. Jednak
chcę, żeby moje słowa były dla dziewczyn ważne, żeby wiedziały, że mama wie, co
mówi i dlaczego. Trochę czasu zajęła nauka rozsądnego używania tego
sformułowania. Bowiem zdarzało się, że „nie wolno” pojawiało się bardziej
asekuracyjnie i tak naprawdę nie było
konieczne. A że nie chciałam Gabrysi „mieszkać w głowie”, musiałam później się
tego trzymać. Wystarczyło wypracować sobie nawyk „szybkiego zastanowienia się i
oceny sytuacji”. Musiałam sama być przekonana, że danej rzeczy, czynności nie
powinna brać, robić. Teraz, zanim jej czegoś zabronię, najpierw oceniam, czy
tak będzie dla niej i dla innych najlepiej, muszę zapamiętać, czy jest to jakiś
stały zakaz (żeby nie robić wyjątków, które mogą być dla niej niejasne) i mam
świadomość, że jeżeli go użyję, nie będzie odwrotu. Można dojść do takiej
wprawy i uważam, że bardzo ułatwia ona relacje między rodzicem a dzieckiem, bo
mamy podstawy dla swoich decyzji, trzymamy się ich wytrwale, dziecko wie, czego
może oczekiwać.
Za każdym razem, kiedy zabraniam, muszę wiedzieć, dlaczego to
robię. Informuję o tym również dziewczyny. Niekiedy tłumaczenia wydają się
banalne, ale i tak myślę, że lepiej, że w ogóle się pojawiają. Bardzo często
próbuję stawiać się w sytuacji dziecka – chociaż nie jest to miarodajne i
właściwie nie mam pojęcia, jak i co myśli taki maluch, domyślam się tylko. Chcę
go traktować poważnie, nie jak małą istotkę, która jest moją własnością i musi
podporządkować się moim zasadom. Tłumacząc wszystko córeczkom, właśnie taki
szacunek i poważne traktowanie im zapewniam. Nie wiem, czy 19 miesięczna
dziewczynka zadaje sobie to pytanie, ale ja, gdybym usłyszała „nie wolno”,
zapytałabym „dlaczego? nie wolno mi, bo co? bo masz takie widzimisię?”. Nawet
jeżeli nie myśli podobnie i nie stawia sobie tego znaku zapytania, wyjaśnienie
powodu pozwala jej zrozumieć więcej.
Kiedy Gabrysia uczyła się przechodzenia przez pasy (już była
na tyle szybka, że nie było konieczności przenoszenia jej na rękach, jeszcze
nie wprowadziliśmy sygnału „stop”, pracowaliśmy tylko nad tym, że należy podać
rękę mamie albo tacie) początki były trudne. Przy pierwszym przejściu zrobiła
scenę, zaczęła płakać, wyrywała się, chciała iść tak jak do tej pory „wolno”.
Przystanęliśmy i dość długo tłumaczyliśmy jej, dlaczego musi przechodzić
trzymając rękę któregoś z nas. Po jakimś czasie uspokoiła się i udało nam się
przejść na drugą stronę. Z premedytacją wybraliśmy trasę z dużą ilością pasów
do pokonania i przed każdymi stawaliśmy (pamiętam dokładnie, że powtarzaliśmy
to w sumie pięć razy, nawet gdy już nie protestowała) i mówiłam dokładnie to
samo, co przed pierwszymi, wyjaśniałam, jak niebezpieczne jest to miejsce, czym
grozi nieuwaga i dlaczego tak ważne jest, by być pod opieką dorosłej osoby. Na
szóstym przejściu nic nie mówiłam, Gabrysia sama wyciągnęła do mnie dłoń. Było
to już jakiś czas temu. Teraz na spacerach jeszcze bardzo często opowiadam
córeczce o bezpiecznym przechodzeniu przez ulicę, staram się nie używać już
zwrotu „nie wolno”, ale dokładnie, krok po kroku mówię o tym, co będziemy
robiły.
Myślę, że rozsądne zakazy dają dziecku poczucie
bezpieczeństwa i budują autorytet rodzica. Najważniejsza jest konsekwencja,
pełna świadomość i przekonanie do tego, co mówi.
Kiedy Moje Małe Kobietki zaczną mówić, wtedy będziemy
ewentualnie negocjowały (…) J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz