wtorek, 30 kwietnia 2013

Buntuję się, więc jestem.


Kiedy przychodzi ten trudny okres zawsze zasiewam w sobie ziarno niepewności, czy aby to na pewno kwestia kształtowania charakteru i walki z własnymi emocjami, czy może jakaś fizyczna dolegliwość, której bezpośrednich objawów nie widać, poza takim właśnie zachowaniem. Będzie mnie to prawdopodobnie męczyło dopóki Gabrysia nie zacznie mówić. Kilka razy przekonałam się, że to jednak „ból egzystencjalny”, gdy Mała płakała straszliwie w nocy, wyglądała jakby cierpiała niesamowicie. Może brzuszek, może główka, może ucho… Decydowaliśmy się na panadol (przeciwbólowo) i okazywało się, że działa on po 10 sekundach po zażyciu. Dwa razy daliśmy się tak nabrać, za trzecim razem podaliśmy jej placebo. Było równie skuteczne.

Od jakiegoś czasu Gabrysia wchodzila w kolejny okres NIE. Rozkręcała się powoli aż doszła do apogeum i teraz bije się z całym światem. Przy okazji Mamie posypał się cały porządek dnia, bo córka nie chce drzemać jak zawsze, nie chce jeść posiłków o określonych porach, ale wtedy, kiedy ona ma na to ochotę (najczęściej w jak najmniej odpowiednich dla tego momentach), nie chce wracać do domu ze spaceru. Przy tym płacze i lamentuje tak donośnie i długo, że ciężko jest w ogóle skupić myśli, by poszukać jakiegoś rozwiązania.

Jej „nie” nie jest konstruktywne i to stwarza chyba największy problem, bo w żaden sposób nie można z nią dojść do porozumienia, skoro sama nie wie, czego tak naprawdę chce. Jest głodna, płacze, próbuje wspiąć się na krzesełko, sadzam ją, płacze, że siedzi i dostała posiłek, ściągam ją, jest chwila ciszy i znowu płacz, bo jednak głodna. Mota się biedna ze swoimi emocjami straszliwie. Podobnie jak ja zaczyna się w nich gubić. Naoglądałam się, naczytałam i do tej pory jakoś radziłam sobie z takimi sytuacjami. Może to wynika też trochę ze zmęczenia, ale moja cała wiedza na ten temat i wypracowane schematy postępowania „w razie” jakby wyparowały.

Współczuję jej tej plątaniny myśli, tego „nie wiem, czego chcę”, jestem, ale jeszcze nie rozumiem, chciałabym powiedzieć (…). Musi być jej ciężko tak jak pozostałym domownikom. Coraz częściej liczę do 10 i ćwiczę spokojny wdech-wydech. Czasami mam ochotę na nią krzyknąć, ale powstrzymuję się. Wiem, że nie robi mi na złość, że pewnie też nie podoba jej się to, co się z nią teraz dzieje. Staram się ją wspierać jak tylko mogę i na ile pozwalają mi moje zapasy spokoju i opanowania.

Jeśli będę miała choć chwilę w ciągu dnia, przejrzę po raz kolejny literaturę na temat okresu buntu u tak małych dzieci. Bo w głowie mam coraz więcej znaków zapytania a właściwie już chyba jeden wielki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz