Ten tydzień należał do trudnych (jest piątek – weekend
wycinam całkiem, bo w domu będzie Dawid). Nie wiem, jak jeszcze funkcjonuję –
chyba poruszam się napędzana jedynie uczuciem do swoich dzieci. Zmęczenie wynikające z opieki nad
nimi jest zupełnie innym od tego, które wynikało z nadgodzin w pracy. Jest
takie – szczęśliwe (jakkolwiek głupio to zabrzmi, ale mamy na pewno wiedzą, co
mam na myśli).
Nastusia skończyła 6 miesięcy i (wcześniej niż u siostry)
najprawdopodobniej niebawem będziemy podziwiali pierwszy ząbek, choć proces
jego wykluwania się może trochę potrwać. Dziąsełka są pulchne, Mała marudna i
płaczliwa. I tak ją podziwiam, bo pamiętam, jak wychodził mi ząb mądrości. W
dzień jeszcze dajemy radę, ale gorzej jest z nocami. Mam wrażenie, że od tygodnia
robię sobie tylko przerwy na leżenie i to nie do końca, bo kiedy już zasnę i
tak śni mi się, że sprzątam, gotuję, piorę, prasuję – robię to wszystko, czego
nie udało mi się dokończyć na jawie.
Jutro sobota. Miałam w planach masę rzeczy do zrobienia, ale
zrezygnuję z nich i postaram się zregenerować siły, bo jestem coraz mniej
efektywna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz