poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Ideal-Nie


Czasami bywa tak, że mi się najzwyczajniej w świecie nie chce. Czasami bywa tak, że jestem najzwyczajniej w świecie zmęczona. Czasami bywa tak, że robię niewiele, tyle ile jest konieczne (…)

W piątek obudziłam się z tą samą nadzieją, którą trzymałam w sobie od początku marca: „wiosennie, wiosennie”. Gdy wyjrzałam przez okno, coś we mnie pękło, spadło na ziemię i rozleciało się na tysiące kawałków. Za oknem padał śnieg i to nie jakoś niewinnie i nieśmiało. Sypało, że „aby to szlag trafił”. Wiedziałam, że trudno będzie mi znaleźć w sobie tyle entuzjazmu, by efektywnie spędzić ten dzień. Cały przechodziłam w szlafroku, sprzątanie odwlekałam z godziny na godzinę, aż zmobilizowałam się po osiemnastej (do ogarnięcia jedynie), zrezygnowałam ze spaceru z dziewczynami (czas przeznaczony na wyjście przesiedziałyśmy w małym namiocie rozstawionym w pokoju; czytałyśmy, rysowałyśmy, plotkowałyśmy i takie tam). Nawet obiad gotował Tata, który wcześniej wrócił z pracy. W trakcie tego zrzędliwa żona atakowała go pretensjami typu o wszystko i do wszystkich. Ten piątek był wręcz nie do zniesienia.

W sobotę postanowiłam wziąć się w garść. Ze szlafrokiem jednak trudno było mi się rozstać. Gdybym tylko mogła, spędziłabym dobę pod kołdrą z książką i kubkiem gorącej cynamonowej herbaty. Nadal te małe, białe (…) leciały z nieba – jak opętane jakieś. Zebrałam się w sobie i wyszłam z Gabrysią i Nastusią na zewnątrz. Prawie sześć stopni na plusie zapowiadało mimo wszystko przyjemniejsze doznania. Jakże się rozczarowałyśmy. Zimno, wilgotno, ponuro, a świergot ptaków brzmiał jak krzyki rozpaczy. W takich warunkach trudno naładować akumulatory, nie ma z czego czerpać energii. Wróciłyśmy do domu mokre, zmarznięte i niezadowolone (ja i Gabrysia, bo Nastusia była ukontentowana - nie ma to jak drzemka na świeżym powietrzu pod kołderką w przytulnej gondoli).

W niedzielę rano również nie zobaczyłam słońca, termometr wskazywał zaledwie +2°C, ciężkie, szare chmury groziły „zimowymi” opadami. Zmiotłam z podłogi tę moją rozbitą na tysiące kawałków nadzieję i wyrzuciłam do kosza. Już „nie żebym czekała”, kiedyś po prostu będzie cieplej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz