Siedzę sobie teraz przy porannej kawie, jest 6.40 – ale dla
mnie nadal 5.40 i tak będzie jeszcze przez kilka najbliższych dni. Zmiana czasu
zdezorientowała mnie okropnie. Nie potrafię się jeszcze w niej ułożyć w żaden
sposób. Muszę pamiętać, by odjąć tę godzinę, żeby jakoś prowadzić dzień. Konieczne
jest podjęcie pewnego wysiłku, by dostosować się do nowego.
Gabrysia wstaje o ósmej (czyli o dziewiątej nowego czasu). Reszta
idzie intuicyjnie. Myli nas tylko niekiedy ten przestawiony zegarek. Najłatwiej
byłoby zmienić wszystko ot tak o te 60 minut – wcześniej obudzić córeczkę,
wcześniej położyć. Ale dopóki nie chodzi jeszcze do przedszkola, mogę jej
zaoferować łagodniejszą formę. W święta nie chcieliśmy tego zaczynać, bo i tak
w tej chwili właściwie czas jest dla nas a nie my dla niego (oprócz taty, który
musi się podporządkować, bo rano wstaje do pracy). Święta spędzaliśmy według
starych zasad zimowych (adekwatnie do pogody) J.
Także dzisiaj odsłaniam rolety 10-15 minut wcześniej (o ile
Gabrysia nie wstanie sama). Zacznę standardowe odliczanie: cztery godziny –
drugie śniadanie i drzemka, trzy godziny od tych czterech obiad, spacer itd. Kolację
przygotuję również około kwadrans wcześniej. Powtórzę to kilka dni i cofniemy
się o kolejne minuty, aż osiągniemy cel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz