Pierwsza zrobiła dobre wrażenie. Opowiedziała o
dolegliwościach dwóch pozostałych, pouśmiechała się, przygotowała zestaw
domowego doktora.
Druga była spokojna do momentu, gdy nie padło hasło „to
proszę ją rozebrać”. Wtedy zaczęła się niepokoić, ale dzierżyła w dłoniach swój
plastikowy stetoskop i ciągle była przekonywana, że wizyta u lekarza będzie
wyglądała podobnie jak w domu. Wyglądała prawie (…). Początek był zły. Pan
doktor kazał dziewczynkę położyć, co jej się bardzo nie spodobało. Nie obyło
się bez wrzasku, który co jakiś czas
przerywała badawczo spoglądając na stetoskop zwisający z jego szyi. Pewnie
gdyby nie była już tak roztrzęsiona, przy badaniu owym przyrządem pewnie nie
płakałaby w ogóle, bo widać było zainteresowanie, a przede wszystkim nie
uciekała. Z zaglądaniem do gardła było już gorzej. Później nie chciała wyjść
beze mnie (może myślała, że mnie też czekają takie tortury).
Trzecia baba nie była tak szczegółowo badana, ale również nie
czuła się dobrze na lekarskiej leżance ani tym bardziej na wadze. Nie zdążyła
jednak nawet donośniej zaprotestować. Zaraz została ubrana i już zadowolona
rzucała swoje „da, da, da” w odpowiedzi na każde pytanie pana doktora.
Prawdę mówiąc myślałam, że będzie lepiej. Jakiś postęp
rzeczywiście jest, ale jeszcze długa droga przed nami. Następnym razem
poproszę, by najpierw zbadano Gabrysię stetoskopem, obejrzano gardło, a dopiero
później kładziono. Może to w jakiś sposób pomoże. Nie poddaję się. Wieczorem
jak zawsze „odwiedził nas lekarz”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz