piątek, 17 maja 2013

Poszły trzy baby do lekarza.


Pierwsza zrobiła dobre wrażenie. Opowiedziała o dolegliwościach dwóch pozostałych, pouśmiechała się, przygotowała zestaw domowego doktora.

Druga była spokojna do momentu, gdy nie padło hasło „to proszę ją rozebrać”. Wtedy zaczęła się niepokoić, ale dzierżyła w dłoniach swój plastikowy stetoskop i ciągle była przekonywana, że wizyta u lekarza będzie wyglądała podobnie jak w domu. Wyglądała prawie (…). Początek był zły. Pan doktor kazał dziewczynkę położyć, co jej się bardzo nie spodobało. Nie obyło się bez wrzasku, który  co jakiś czas przerywała badawczo spoglądając na stetoskop zwisający z jego szyi. Pewnie gdyby nie była już tak roztrzęsiona, przy badaniu owym przyrządem pewnie nie płakałaby w ogóle, bo widać było zainteresowanie, a przede wszystkim nie uciekała. Z zaglądaniem do gardła było już gorzej. Później nie chciała wyjść beze mnie (może myślała, że mnie też czekają takie tortury).

Trzecia baba nie była tak szczegółowo badana, ale również nie czuła się dobrze na lekarskiej leżance ani tym bardziej na wadze. Nie zdążyła jednak nawet donośniej zaprotestować. Zaraz została ubrana i już zadowolona rzucała swoje „da, da, da” w odpowiedzi na każde pytanie pana doktora.

Prawdę mówiąc myślałam, że będzie lepiej. Jakiś postęp rzeczywiście jest, ale jeszcze długa droga przed nami. Następnym razem poproszę, by najpierw zbadano Gabrysię stetoskopem, obejrzano gardło, a dopiero później kładziono. Może to w jakiś sposób pomoże. Nie poddaję się. Wieczorem jak zawsze „odwiedził nas lekarz”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz