Najtrudniejsze są dla mnie chwile, gdy dopada mnie jakaś
niedyspozycja, a mąż jest w pracy. Na szczęście do tej pory nie zdarzało się to
często. Miniony piątek był drugim razem. Niefartownie czymś się zatrułam.
Czułam się okropnie a toaleta była pomieszczeniem, w którym spędziłam tego dnia
bardzo dużo czasu, a na pewno odwiedzałam ją często.
Musiałam przełożyć wizytę Nastusi u okulisty, bo już godzinę
po przebudzeniu wiedziałam, że nie dam rady do niego dotrzeć. Moja opieka nad
dziećmi ograniczyła się do przebierania, karmienia i obserwowania, czy są
bezpieczne. Dziewczyny jednak radziły sobie świetnie.
Bawiły się razem niemal nieustannie. Gabrysia zwracała uwagę
na siostrę, podawała jej niekapek z wodą (próbowała ją poić, ale zapominała o
przechyleniu kubka; na szczęście Nastusia potrafi obsłużyć się sama), co jakiś
czas głaskała siostrę po główce, pomagała karmić. Nie zapominała też o mnie –
także byłam pojona, głaskana, kiedy wrócił mąż i kazał mi spożyć kilka łyżek
mąki ziemniaczanej, zadbała o to, bym zjadła jej jak najwięcej (mimo moich
protestów). Wystarczyło, że usłyszała hasło „lekarstwo” i wiedziała, że muszę,
a ja nie miałam wyjścia.
Żeby nie było, że tylko Gabrysia się starała – tej nocy
Anastazja przespała pierwszy raz całą noc. Obudziła mnie dopiero około siódmej
rano.
Kolejna była już ze standardowymi pobudkami, ale ja czułam
się już przecież dużo lepiej.
No i proszę, w końcu mama stanęła po drugiej stronie łyżeczki :) i Gabrysia mogla się odwdzięczyć i pokazać jak to wtedy jest! :)
OdpowiedzUsuńA dobrze Ci tak ;)
E.
Gabrysia akurat uwielbia lekarstwa, inhalacje, maści, kropelki. Mała z niej lekomanka. Sama skosztowała mąki i mimo że się krzywiła, chciała więcej :).
Usuń