Najczęściej bywa tak, gdy jestem już bardziej zmęczona i
przez to trudniej kontroluje mi się dzień. Sypie się wtedy wszystko po kolei i
wydaje się, że nic się nie da z tym zrobić, niczego nie uda się już skleić.
Tak jak dzisiaj. Po kilku cięższych nocach, intensywniejszych
dniach, bo i wizyty u lekarzy, natłok spraw bieżących, kilka malutkich
zmartwień – stało się. Od rana nie mogłam się zorganizować (z niczym): że za
późno wstałyśmy, za długo wygłupiałyśmy się w łóżku, z drzemką były problemy i
w sumie po niej obiad to już stało się popołudnie popołudnia, w mieszkaniu
jakby tornado przeszło, nie dałam rady ogarnąć, spacer i owszem był, ale krótki
i tuż przed samą kolacją, kolacja się przeciągnęła, przyszła burza i opóźniła
kąpiel (bo we czwórkę wpatrywaliśmy się w pioruny). Teraz dziewczyny śpią, a ja
dopiero usiadłam i jakoś sobie to wszystko powoli układam. Z jednej strony
jestem na siebie zła, że tak się to wszystko rozjechało, z drugiej takie dni i
chwile też są potrzebne i nic się chyba złego nie stanie, jeśli od czasu do czasu
wpadniemy w taki poślizg i zawirujemy.
Zaraz trochę ogarnę, trochę poprasuję, trochę się umyję i
trochę poczytam. Jak już taki dzień na pół gwizdka, to co mi tam J. No to może trochę pooglądam jakieś
seriale, a że mam mega zaległości, to między kolejnymi ubraniami pocącymi się
pod żelazkiem, będę zerkała na co drugi odcinek.
A jutro się zepnę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz