Skuszeni atrakcjami, a przede wszystkim hurtowymi cenami (dla
wszystkich tylko tego dnia) wybraliśmy się w sobotę na zakupy do Bobolandu. Niedaleko
siebie są dwie hurtownie: właśnie Boboland i Bebe Club. Jeszcze jakiś czas temu
zaglądaliśmy do nich często. Zrobiliśmy w nich między innymi wielkie zakupy
przed narodzinami Gabrysi, jak i Nastusi; tam również zaopatrzyliśmy się w
spacerówkę i oglądaliśmy foteliki samochodowe.
Zdecydowanie wolę Bebe Club (chociaż często w drugiej
hurtowni ceny są niższe). Mają w nim większy asortyment i przede wszystkim
(przynajmniej do tej pory tak było) bardzo dobrą obsługę. W takim miejscu,
kiedy zakupy robi się z dwójką dzieci, to bardzo się przydaje, bo każda minuta
jest cenna, a zasoby cierpliwości dziewczyn bardzo ograniczone.
Tym razem zakupy robiliśmy w Bobolandzie. Pogoda popsuła
chyba trochę plan imprezy. Padał deszcz, było chłodno. Mimo wszystko w środku
gorąco, tłoczno i trochę chaotycznie. Rozumiem, że taka akcja, to cięższa i
intensywniejsza praca, że w takim natłoku klientów trudno się odnaleźć, ale
odniosłam wrażenie, że ogólnie wszystko bardzo słabo zorganizowano. Owszem była
wata cukrowa, klown, baloniki – pewnie fakt, że wszystko to musiano pomieścić
wewnątrz, bo padało, trochę utrudniło sytuację, ale taka ewentualność powinna
być przewidziana. Kolejki były bardzo długie, większość stojących w nich to
były kobiety w ciąży, czas oczekiwania w moim przypadku podczas drugich zakupów,
na które poszłam już bez dzieci to 25 minut. Tego akurat nie dało się
przeskoczyć – było zainteresowanie, to i automatycznie czekanie i stanie. Poza
tym nie słyszałam żadnych skarg ani narzekania, tym bardziej, że kasjerki były
bardzo miłe i kasowanie szło im naprawdę sprawnie.
Na stronie internetowej hurtowni pojawiła się wcześniej
informacja, że każdy kto wyda ponad 200 zł będzie mógł wypełnić kupon
konkursowy i wziąć udział w losowaniu nagród. Nie będę się zarzekała, bo nie
zwróciłam akurat na to uwagi, choć wydaje mi się, że nie każdy, kto zapłacił
taką kwotę, miał szansę wypełnić ten kupon, a jeśli już tak się stało, to był nim kawałek kartki wyrwany z podręcznego
notesika kasjerki, na którym klient miał zapisać swoje imię i nazwisko oraz
numer telefonu i o 15 musiał pojawić się ponownie w Bobolandzie. Nie widziałam,
gdzie te dane (zapisane na skrawku poszarpanego papieru) kobiety, która stała
przede mną, w ogóle trafiły i chyba ona sama wątpiła, że w jakimkolwiek
losowaniu weźmie udział.
Mimo wszystko kupiliśmy kilka drobiazgów. Między innymi
nakładkę na sedes, kubek treningowy, książeczki i trochę bardziej profesjonalny
zestaw lekarza (ten, który mieliśmy do tej pory był z tych bardzo prostych i
podstawowych). Dziewczyny dostały też drobne upominki (gratisy): Gabrysia laleczkę,
ale wymieniła ją na autko, a Nastusia grzechotkę z gryzakiem.
Zakupy uznajemy za udane, choć nie udało nam się kupić
wszystkiego, co zaplanowaliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz