niedziela, 26 maja 2013

Zakupy w Bobolandzie.


Skuszeni atrakcjami, a przede wszystkim hurtowymi cenami (dla wszystkich tylko tego dnia) wybraliśmy się w sobotę na zakupy do Bobolandu. Niedaleko siebie są dwie hurtownie: właśnie Boboland i Bebe Club. Jeszcze jakiś czas temu zaglądaliśmy do nich często. Zrobiliśmy w nich między innymi wielkie zakupy przed narodzinami Gabrysi, jak i Nastusi; tam również zaopatrzyliśmy się w spacerówkę i oglądaliśmy foteliki samochodowe.

Zdecydowanie wolę Bebe Club (chociaż często w drugiej hurtowni ceny są niższe). Mają w nim większy asortyment i przede wszystkim (przynajmniej do tej pory tak było) bardzo dobrą obsługę. W takim miejscu, kiedy zakupy robi się z dwójką dzieci, to bardzo się przydaje, bo każda minuta jest cenna, a zasoby cierpliwości dziewczyn bardzo ograniczone.

Tym razem zakupy robiliśmy w Bobolandzie. Pogoda popsuła chyba trochę plan imprezy. Padał deszcz, było chłodno. Mimo wszystko w środku gorąco, tłoczno i trochę chaotycznie. Rozumiem, że taka akcja, to cięższa i intensywniejsza praca, że w takim natłoku klientów trudno się odnaleźć, ale odniosłam wrażenie, że ogólnie wszystko bardzo słabo zorganizowano. Owszem była wata cukrowa, klown, baloniki – pewnie fakt, że wszystko to musiano pomieścić wewnątrz, bo padało, trochę utrudniło sytuację, ale taka ewentualność powinna być przewidziana. Kolejki były bardzo długie, większość stojących w nich to były kobiety w ciąży, czas oczekiwania w moim przypadku podczas drugich zakupów, na które poszłam już bez dzieci to 25 minut. Tego akurat nie dało się przeskoczyć – było zainteresowanie, to i automatycznie czekanie i stanie. Poza tym nie słyszałam żadnych skarg ani narzekania, tym bardziej, że kasjerki były bardzo miłe i kasowanie szło im naprawdę sprawnie.

Na stronie internetowej hurtowni pojawiła się wcześniej informacja, że każdy kto wyda ponad 200 zł będzie mógł wypełnić kupon konkursowy i wziąć udział w losowaniu nagród. Nie będę się zarzekała, bo nie zwróciłam akurat na to uwagi, choć wydaje mi się, że nie każdy, kto zapłacił taką kwotę, miał szansę wypełnić ten kupon, a jeśli już tak się stało, to  był nim kawałek kartki wyrwany z podręcznego notesika kasjerki, na którym klient miał zapisać swoje imię i nazwisko oraz numer telefonu i o 15 musiał pojawić się ponownie w Bobolandzie. Nie widziałam, gdzie te dane (zapisane na skrawku poszarpanego papieru) kobiety, która stała przede mną, w ogóle trafiły i chyba ona sama wątpiła, że w jakimkolwiek losowaniu weźmie udział.

Mimo wszystko kupiliśmy kilka drobiazgów. Między innymi nakładkę na sedes, kubek treningowy, książeczki i trochę bardziej profesjonalny zestaw lekarza (ten, który mieliśmy do tej pory był z tych bardzo prostych i podstawowych). Dziewczyny dostały też drobne upominki (gratisy): Gabrysia laleczkę, ale wymieniła ją na autko, a Nastusia grzechotkę z gryzakiem.

Zakupy uznajemy za udane, choć nie udało nam się kupić wszystkiego, co zaplanowaliśmy.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz