poniedziałek, 10 czerwca 2013

Kryzy(sie) je je je.


Wcale nie twierdzę, że każda chwila jest łatwa, że każdy dzień w pełni radosny, że macierzyństwo to sam róż, cukierki i kolorowe baloniki. Nie uważam też, że jeśli jestem zmęczona, nie mam siły, moja cierpliwość balansuje na cienkiej linii, a płacz którejś z dziewczyn zaczyna mnie irytować, wtedy jestem złą mamą. Nie wstydzę się swoich negatywnych emocji i myślę, że dopóki mam je pod pewną kontrolą, nie są czymś niewłaściwym. Nie dążę do ideału, nie zamierzam pracować nad sobą tak usilnie, by być mamą i żoną stale uśmiechnięta, zadowoloną i pełną energii. Lubię mieć gorsze dni – tak dla odmiany. Poza tym wspieramy się wzajemnie z Gabrysią i Nastusią.

Kryzysy bywały i pewnie jeszcze kilka zaliczę. Pamiętam to straszne uczucie, kiedy Gabrysia płakała (jeszcze jako noworodek) a ja razem z nią, bo nie umiałam jej pomóc i wydawało mi się, że jestem do niczego, że nie nadaję się do roli, w jakiej się znalazłam. Przed porodem czytałam, że często tak bywa, że kobiety reagują w ten sposób. Mimo tej wiedzy i świadomości, nie umiałam sobie z tym uczuciami poradzić. Z Nastusią już nie miałam takich sytuacji.

Kolejnymi trudniejszymi okresami były jakoś trzy pierwsze miesiące życia Gabrysi i Nastusi. Oczywiście byliśmy przeszczęśliwi (i dzisiaj też jesteśmy) i każda z dziewczyn była i jest naszym oczkiem w głowie. Problem był w relacji „my”. Oboje skupieni byliśmy na dzieciach do tego stopnia, że tak naprawdę oddalaliśmy się od siebie o milion lat świetlnych (takie było przynajmniej moje odczucie). Przez jakiś czas byłam nawet rozżalona, bo myślałam, że pojawienie się nowego członka rodziny zbliży nas jeszcze bardziej do siebie, a na początku wyglądało to zupełnie inaczej. Z jednej strony była wielka radość, z drugiej tęsknota. Po tych trzech miesiącach wszystko się stabilizowało.

Bywa gorzej, bywa lepiej, bywa cudownie (…). Najważniejsze, że jesteśmy w tym wszystkim razem.

Gdyby ktoś zadał mi pytanie, czy jestem szczęśliwa, odpowiedziałabym bez wahania „tak i to od prawie trzech lat permanentnie” – gdy tylko dowiedziałam się, że jestem w ciąży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz