Umieszczenie
monitora oddechu na liście zakupów zrobionej przed narodzinami Gabrysi było
chyba jedną z lepszych decyzji, jakie podjęliśmy w tej kwestii. W jej łóżeczku
mieliśmy go rok, teraz korzysta z niego Anastazja.
Nie uważam,
że nabycie tego urządzenia świadczy o tym, że jestem przewrażliwioną mamą.
Problem śmierci łóżeczkowej istnieje, nie jest do końca wyjaśniony. Wiadomo, że
nie uchronię dziecka przed wszystkimi zagrożeniami, ale jeżeli przed czymś mogę
albo jestem w stanie zwiększyć bezpieczeństwo (oczywiście w ramach zdrowego
rozsądku) zrobię to. Jeżeli mogę kupić droższy, ale posiadający odpowiednie
atesty, spełniający swoje zadanie w razie stłuczki fotelik samochodowy – kupię.
Jest to dla mnie ważniejsze od kilku kolejnych zabawek, które miałyby dostać
dziewczyny. Jeżeli ważne jest prawidłowe zapięcie pasów, będę pilnowała, by tak
były zapięte, nawet jeśli zajmie to więcej czasu i jedziemy tylko sto metrów
dalej. Jeżeli mogę uczyć dziecko, jak ma przechodzić przez ulicę, żeby uniknęło
niebezpieczeństwa, będę to robiła za każdym razem i do bólu konsekwentnie.
Jeżeli uważam, że ulica jest zbyt ruchliwa i Gabrysia musi iść ze mną po
chodniku za rękę, będzie ze mną tak szła, nawet jeśli usłyszę, że przesadzam i
wymyślam, bo wystarczy na nią patrzeć.
Mąż
niekiedy zarzuca mi, że pesymistycznie
wybiegam w przyszłość i odrobinę przesadzam. Nie zgadzam się z nim. Myślę, że
dobre nawyki i zachowanie ostrożności nie zaszkodzą. Zwłaszcza wobec sytuacji,
które mogą stanowić prawdziwe zagrożenie.
Za to (a
niektórzy w moim otoczeniu właśnie to uważają za zachowania nieodpowiednie,
którym należy zapobiegać) nie panikuję, gdy Gabrysia biega po nierównej
nawierzchni (bo przecież może się przewrócić i musi właśnie wtedy iść za rękę),
kurzy celowo szurając stopami po ziemi, pobrudzi się w trakcie jedzenia (…).
Zaczyna się
od monitora oddechu, a pewnie skończy za naście lat na pogadankach o
bezpiecznym seksie. To jest chyba po prostu efekt uboczny miłości, kiedy robimy
wszystko, żeby nasze pociechy nic złego nie spotkało. Myślę, że odpowiednio
kwalifikuję sobie to „złe” – poobijane kolana do nich nie należą, ale
potrącenie przez samochód już zdecydowanie tak. Uwagi innych w tym temacie mnie
nie interesują.
-A mi sie wydaje ze bardzo rozsadnie myslisz , i szczerze mowiac moge nawet ujac ze tak samo jakbym czytala w swoich myslach, pasy w aucie sama zapinam a jesli nie to i tak sprawdzam ( nikt nie zrobi ode mnie tego lepiej ) to my jestesmy odpowiedzialni za dzieci w aucie ,
OdpowiedzUsuń-na ruchliwej ulicy nie wstrarczy patrzec na dziecko bo co jesli ono postanowi na nia wbiec ?
´-a dziecko wywracajace sie na nierownej powieszchni , to zezywiscie trauma dla niektorych rodzicow bo pobrudzi sobie ciuszka, ja uwazam ze nauczy sie ostroznosci
-przy jedzeniu wazna jest nauka jedzenia , operowania lyzka widelcem, a nie balagan w kolo
Osobiscie nie rozumiem ludzi ktorzy tak bronia dziecko przed pobrudzeniem sie, nie pozwalajac mu samodzielnie jesc czasem pobiegac po kurzacym sie piachu, juz nie mowie o skakaniu po blocie bo dla nich to hardkor ... nie zyjemy w sredniowieczu mamy PRALKI , ale nie mi to oceniac kazdy ma swoje kwalifikacje dobra i zla..
- jestem mama ktora nie specjalnie przejmuje sie jak dziecko upadnie, zawsze pomoge mu wstac ,wytlumacze co zrobilo nie tak, jednak gdy chodzi o bezpieczenstwo nigdy nie odpuszcze ...i na tych przyslowiowych 100 metrach pasy musza byc zapiete... bo to my rodzice jestesmy odpowiedzialni i to my musimy przewidywac niebezpieczne sytuacje w ktorych nasze dziecko jest zagrozone...