Jeszcze
jakiś czas temu mój balkon był taki zielony i pozytywny ( patrz post balkonem ).
Teraz wygląda tak:
Nie wyszło
mi coś to balkonowe sianie i sadzenie. A byłam pełna zapału i entuzjazmu.
Niestety mimo pielęgnacji, podlewania, doglądania, przerzedzania ( bo Gabrysia
zaszalała i zdecydowała, by było dużo i gęsto ), nic z tego nie wyszło i
właściwie poza kilkoma rzodkiewkami, które były małe i łykowate, żadnych plonów
nie zebraliśmy. Później wyrwaliśmy większość i posialiśmy na nowo, ale bez
lepszego efektu. Dlatego odpuściłam sobie i przestałam zaglądać do swoich
roślinek. Nie wiem, czy nie służyło im miejsce, ograniczenie
przestrzeni doniczką, czy ziemia, którą kupiliśmy w markecie.
Jest mi
przykro i zastanawiam się, czy skoro nie udało mi się na balkonie, powinnam
porywać się na działeczkę ( ale co tam – porwę się, jeśli będzie taka możliwość
J ).
Moja
przemiana pogłębia się. Kiedyś nie wyobrażałam sobie siebie przy grządkach
marchewki, rzodkiewki, pietruszki ( … ). Teraz cichutko o nich marzę. Gdy już
zaczęłam, nadal byłam przeciwna kwiatom. Dla mnie resztę działki, która nie
byłaby wykorzystana na warzywa, powinna pokrywać równiutko skoszona trawa.
Dzisiaj obejrzałam sobie „ogród Rozalii” (http://byrossalia.blogspot.com/2013/07/witam-serdecznie-na-samym-poczatku.html?showComment=1373658850737#c6312466145295261749
).
Kwiaty
chyba jednak też bym chciała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz